poniedziałek, 24 listopada 2014

Mama bez wymówek (No excuse mom). Szlify z ostatnich 12 tygodni.



Z lewej zdjęcie z 1 września, środek i po prawej z 23 listopada. 12 tygodni różnicy.

Jak powrócić do formy po ciąży? To pytanie zadaje sobie wiele kobiet. Dla mnie nie ma miejsca na szybkie, doraźne rozwiązania. Wiedziałam, że po ciąży i nadprogramowych kilkunastu kilogramach będę musiała ostro popracować, ale chciałam, aby w moim życiu nastąpiły zmiany, które pomogłyby mi być zdrową i szczupłą na co dzień. Nie zależało mi na ekspresowym zrzuceniu nadwagi. Nie mogłam pozwolić sobie na ostre diety, bo karmię piersią. Większość ludzi mówiła mi, że przecież i tak dobrze wyglądam, w ciąży kwitłam, a przy karmieniu piersią kilogramy same polecą w dół. Zgadnijcie co? Nie poleciały. 

Zabrałam się za siebie po powrocie z urlopu w lipcu, 4 miesiące po porodzie. Na zdjęciach widziałam zmęczoną kluchę. Waga powoli leciała, ale uświadomiłam sobie, że to już nie tylko o tę cholerną wagę chodzi. Ja chciałam czuć się lepiej. W sierpniu Maria Kang, o której pisałam Wam w TYM wpisie ogłosiła konkurs - 12 tygodni na zmianę swoich nawyków żywieniowych i fitness, na zmianę sylwetki, na znalezienia balansu w życiu codziennym. Często jest tak, że tracimy czas i energię na niepotrzebne, nie wnoszące nic do naszego życia aktywności. Te 12 tygodni miały również służyć temu, aby zastanowić się nad tym i zainicjować zmiany. 

Szczerze mówiąc nie miałam problemu z pilnowaniem tego, co jem. Mam dobre nawyki żywieniowe, gotuję głównie ze świeżych składników, mam różnicowaną dietę, słodkie soki, napoje gazowane, fast foody, większość kupnych słodyczy omijam z daleka. Problem miałam z regularnym jedzeniem. Odkąd na świecie pojawił się nasz syn, nie mogłam już jeść kiedy chciałam. Często siadałam do posiłku, a on się budził z płaczem. Odchodziłam od stołu zła (nie na niego, raczej z głodu) i na znak protestu nie chciałam już w ogóle jeść. Idiotka, co? No cóż, całe życie robiłam co i kiedy mi się podobało, a nagle pojawił się mały człowieczek, który to wszystko postawił na głowie, a mi zajęło ładnych parę miesięcy, aby się z ty oswoić. Zaczęłam lepiej planować posiłki, starałam się jeść mniejsze porcje, a częściej. Nie dopuszczałam do odwodnienia - wszędzie noszę ze sobą butelkę z wodą. Piję mało kawy, alkohol symbolicznie i sporadycznie. Kwestia jedzenia to był dla mnie pikuś w tym wyzwaniu. 

Treningi. Tu sprawa wyglądała nieco trudniej. Dlaczego? Poza tym, że znowu atencji wymaga nasze dziecko, które w ciągu dnia ucina sobie maksymalnie 20-30 minutowe drzemki (jeśli mam szczęście! w niektóre dni potrafi nie spać w ogóle, albo tylko podczas jazdy samochodem), to do dochodziło też zwykłe fizyczne zmęczenie. Od marca nie przespałam ani jednej nocy bez przerywania snu 3-4 krotnie. Często czuję, że moje ciało zostało doprowadzone do granic wytrzymałości. Mimo to, gdy młody tylko wyglądał na śpiącego, przebierałam się w ubrania do ćwiczenia, zakładałam buty i próbowałam go uśpić. Gdy tylko zasypiał, to ja biegłam do sztangi, czy rowerku, albo ćwiczyłam 4-5 utworów na Zumbę. Czasem po 20 minutach wystarczyło go przenieść w pobliże mnie, podać zabawki i posiedział kolejne 30-40 minut, a ja mogłam dokończyć trening. Czasem ćwiczyłam tylko 15 minut, dlatego ćwiczyłam tak intensywnie, aby to 15 minut coś się liczyło. Wierzcie mi - marzyłam, aby usiąść na sofie, albo iść spać. Zmuszałam się do treningu, ale po nim czułam się o wiele lepiej. Zmiana nastawienia spowodowała, że po 12 tygodniach nie wyobrażam sobie już mieć dłuższą przerwę w ćwiczeniu niż 2 dni.


Działo się! (12 tygodniowe wyzwanie w kolażu)

Co mi dały te tygodnie poza tym, że w swoim ciele czuję się teraz najlepiej w życiu? Przestałam być niewolnikiem cyferek na wadze. Ważę więcej niż kilka lat temu, ale nigdy nie wyglądałam tak dobrze, bo zamieniłam część tkanki tłuszczowej na mięśnie. Centymetry poleciały, kilogramy wolniej, ale mam to w nosie, skoro świetnie wyglądam. Ludzie się za głowę łapią, jak mówię ile ważę, bo podobno 'nie wyglądam'. 

Wyrobiłam nawyk regularnego ćwiczenia - to z pewnością jest bonus, który zaprocentuje w przyszłości. Stawiam sobie kolejne wyzwania - 12 tygodni temu nie mogłam przebiec mili bez zatrzymania się 3-4 razy na złapanie oddechu. Dziś potrafię to zrobić. Nadal nie lubię biegać, ale wiem, że potrafię. Dziś nie potrafię podciągnąć się na drążku ze zwisu - mam nadzieję, że za kolejne 12 tygodni będę potrafiła podciągnąć się co najmniej 3 razy. Ten konkurs skończył się wczoraj, pewnie go nie wygram (700 uczestniczek z całego świata, szanse mam marne, wyniki 5 grudnia), ale dla mnie zabawa się dopiero zaczyna. To początek mojej drogi, a nie koniec. Ja i tak czuję, że wygrałam. 

Przepełnia mnie dobre samopoczucie, poczucie spełnienia, uczucie dumy. Zrobiłam to. Nikt nie przyjeżdżał opiekować się małym, nikt nie robił zakupów, czy pomagał w ogarnieniu reszty obowiązków. Mam wymagające dziecko. Miałam ugotowany obiad, posprzątany dom, wyprane pranie. Zostałam instruktorką Zumby i prowadzę z powodzeniem swoją grupę. Zrobiłam to wszystko tylko ze wsparciem lubego, zarówno fizycznym (pomagał w treningach, pilnował młodego, wieszał pranie, gotował obiady od czasu do czasu itd.) i psychicznym (dużo rozmawialiśmy, dopytywał jak mi idzie, chwalił postępy itd.), ale tak naprawdę od początku do końca była to zmiana, której dokonałam SAMA. Przestałam tylko szukać wymówek. (przyznaję, że poluzowałam sobie w Polsce, gdzie spędziłam 2 tygodnie i nie miałam tak intensywnych treningów, ani nie odmawiałam sobie rzeczy, których na co dzień nie jem)

Kolejne wyzwanie przede mną - od 1 grudnia wracam do pracy. Będę chciała pogodzić to wszystko z pracą zawodową, a i już mam pytania o drugą grupę Zumby w 2015 roku. 

Ja nie dam rady? ;) 

P.S. Poniżej dowód na to, że podnoszenie ciężarów nie zrobiło ze mnie zmaskulinizowanego babiszona. :D



--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

czwartek, 11 września 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #4. Ćwiczenia.


Nie bójcie się sztangi, drogie panie. Nie będziecie wyglądać jak Arnie S. Nawet gdybyście wyciskały dziesiątki kilogramów, żyły na kurczaku i ryżu, to i tak będzie Wam brakować testosteronu, aby tak wyglądać. A trening ze sztangą wzmacnia ciało, pomaga posturze, modeluje pośladki, nogi i można stawiać sobie co raz to nowe wyzwania - więcej powtórzeń, większe obciążenie. Polecam.


W tym tygodniu zaliczyłam:

Poniedziałek

- 20 minut Zumby
- 10 minut ćwiczeń modelujących ramiona (z hantlami)
- 40 minut spaceru

Wtorek 

- 25 minut spinningu interwałowego
- kilka serii ćwiczeń na pośladki (bez sztangi)
- 40 minut spaceru 

Środa

- dzień odpoczynku, choć nie do końca - 1.5 godziny spaceru po wzgórzach z młodym w nosidle (prawie 8kg!)

Czwartek 

- 25 minut spinningu interwałowego
- 10 minut ćwiczeń na modelowanie ramion 

Piątek

- 55 minut Zumby
- 10 minut wykroków ze sztangą
- spaceru brak - drugi dzień ulew


Sobota 

- 45 minut spinningu 
- 45 minut spaceru

Niedziela

- na YouTube znalazłam 15 minut treningu Insanity Shauna T i wykonałam go - za jego dvd trzeba płacić dość słono, filmy nie są dostępne na YouTube, albo nielegalnie tam trafiają, ale Shaun był gościem pewnego programu i zaprezentował tam szybki, krótki trening (link dla zainteresowanych)
- 60 minut spaceru.

Byłam pytana o ćwiczenia na pośladki - dobre ćwiczenia są u dziewczyn na tym kanale, polecam, bo sama widzę zmianę!



Z perspektywy tego tygodnia muszę przyznać, że w okolicach wtorku złapał mnie kryzys - tj. ciężko było mi się zabrać do ćwiczeń, ale zmusiłam się i dałam sobie dzień odpoczynku w środę. Nagroda? Zapinam pasek w spodniach o jedną dziurkę ciaśniej. :D Waga nie leci gwałtownie, ale obwody się zmniejszają. Po 3 tygodniach podobnej rutyny przeszłam na system 3 dni ćwiczeń i 1 dzień odpoczynku, bo organizm dawał znać, że ma dosyć.O ćwiczeniach na pewno będę jeszcze pisać w najbliższej przyszłości, więc zainteresowanych serdecznie zapraszam do zaglądania tutaj.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

wtorek, 9 września 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #3. Menu.

Kolejny przegląd menu. Od poprzedniego minęły wieki i już wiem, że ciężko mi po prostu ogarnąć zdjęcia i zapisywanie co dokładnie przygotowałam, więc w przyszłości będzie tylko kilka propozycji z każdego tygodnia.

Poniedziałek 



- szklanka ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- zielony sok (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- 2 tostowane pity razowe z 2 rodzajami hummusu, rzeżuchą, ogórkiem pomidorem, 3 rzodkiewkami i kilkoma listkami sałaty,
- czerwona herbata i batonik raw (surowy)
- 60g makaronu razowego, kilka kawałków kurczaka pieczonego (z poprzedniego dnia), kilka pomidorków koktajlowych, kilka oliwek, kilka różyczek brokułów ugotowanych al dente, dressing musztardowy. 
- zupa pomidorowa z kawałkami marchewki i pora, 2 wafle ryżowe,
- pieczony słodki ziemniak i 4 łyżki fasolki w sosie pomidorowym, 
- koktajl - szklanka mleka migdałowego, banan, łyżka masła orzechowego, łyżeczka naturalnego ciemnego kakao. 

Wtorek 


- szklanka ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- zielony sok (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- 2 jajka na miękko, 2 kromki chleba na zakwasie z ziarnami i płatkami owsianymi, 3 łyżki fasolki śniadaniowej w sosie pomidorowym, nieco rzeżuchy,
- 2 wafle ryżowe, masło orzechowe, czerwona herbata,
- 60g razowego makaronu, garść rukoli, nieco lekko ugotowanych brokułów, kilka pomidorków koktajlowych, nieco fety i dressing musztardowy, 
- 2 plastry pieczeni z mielonego indyka, pieczony słodki ziemniak, sałatka z selera naciowego i gruszki z dresingiem musztardowym,
- mała kawa z mlekiem migdałowym i połowa batonika Nature Valley
- koktajl - garść mrożonych kostek mango, nieco borówek, 1 daktyl, szklanka mleka migdałowego.

Środa


- szklanka ciepłej wody z cytryną
- zielony sok (szpinak, pomarańcza, seler, gruszka)
- 70g musli z mlekiem migdałowym i płaską brzoskwinią 
 - tostowana razowa pita z serkiem kremowym, rzezuchą, 2 plastry gotowanej szynki, nieco sałaty, 3 rzodkiewki 3 pomidorki koktajlowe,
- herbata ziołowa i połowa batonika Nature Valley
- zupa z cukinii, fety i mięty 
- 1.5 tostowanej pity z sałatą, pieczenią z mielonego indyka i odrobiną majonezu, 
- 4 łyżki greckiego jogurtu z garścią borówe i posiekanymi naturalnymi pistacjami. 


Czwartek

- szklanka ciepłej wody z cytryną
- zielony sok (szpinak, pomarańcza, seler, gruszka)
- 1 tostowana razowa pita z połową awokado z sokiem z cytryny posiekanego z tuńczykiem z puszki + rukola, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, 4 słupki ogórka, 

- mała miska zupy z cukinii, fety i mięty + 2 wafle ryżowe z hummusem 
- łosoś pieczony ze słodkim sosem chilli, surówka z cukinii i marchewki z dressingiem z mięty i limonki, rustykalne pure z pasternaku i brukwi,
- surowy batonik i czerwona herbata,
- 2 wafle ryżowe z masłem orzechowym

Piątek



- szklanka ciepłej wody z cytryną, 
- zielony sok (szpinak, ananas, gruszka, pomarańcza),
- jajecznica z 2 jajek, 1 tostowana razowa pitta z serkiem kremowym i rzeżuchą, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe,
- 2 wafle ryżowe z hummusem, rukolą, 4 nadziewane oliwki, nieco perłowych papryczek chilli (marynowanych), 4 słupki ogórka,
- zupa soczewicowo - kokosowa z indyjskimi przyprawami
- pizza na razowej picie - z tuńczykiem, suszonymi pomidorami, perłowymi papryczkami chillli, ketchupem, mozzarellą i rukolą, 
- koktajl z banana, łyżki masła orzechowego, ciemnego kakao i szklanki mleka migdałowego. 


Sobota 



- szklanka ciepłej wody z cytryną, 
- zielony sok (szpinak, ananas, gruszka, pomarańcza),
- 1 tostowana razowa pitta z połową awokado, 1 pomidorem, rzeżuchą i kiełbaskami dziecięcymi (nie mam pojęcia, czy to drobiowe, czy wieprzowe, ale to moja przyjemność, po której mam wyrzuty umienia czasami, ale one - kiełbaski, nie wyrzuty - przypominają mi dzieciństwo i Mami mi je przywozi ;) )
- 2 kromki mojego domowego chleba na zakwasie, 2 plastry dojrzałego cheddara, 3 łyżki fasolki w sosie pomidorowym, nieco sałaty 
- zupa soczewicowo - kokosowa z indyjskimi przyprawami i jogurtem greckim
- kasza jaglana wymieszana z ugotowanym groszkiem, marchewką, fasolką szparagową, kukurydzą, sokiem z cytryny i rukolą oraz łosoś pieczony ze słodkim sosem chilli 
- czarna herbata z cytryną i miodem oraz surowy batonik
- 2 wafle ryżowe z 2 rodzajami hummusu, rzodkiewkami i sałatą.



Niedziela 


- szklanka ciepłej wody z cytryną, 

- zielony sok (szpinak, ananas, gruszka, pomarańcza),
- 2 jajka na miękko, pół czerwonej papryki, 2 kromki domowego chleba na zakwasie, pół awokado, nieco sałaty,
- placuszki z serka wiejskiego i otrębów owsianych z jogurtem greckim, odrobiną miodu, borówkami i świeżą miętą,
- zupa z grzybów i pieczarek brązowych,
- ok. 100g razowego makaronu, sałata, pieczona pierś kurczaka, kilka oliwek, kilka suszonych pomidorów, perłowych papryczek chilli + dressing czosnkowy, 
 - kawa z mlekiem migdałowym i surowy batonik. 

Dziękuję za uwagę. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 1 sierpnia 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #2. Ćwiczenia.


Jak wspomniałam ostatnio moje dwie panie od Zumby zrezygnowały z prowadzenia zajęć w okresie wakacyjnym. W sumie dobrze się złożyło, bo zmotywowało to mnie do ćwiczenia w domu, a ćwiczyć muszę, bo pod koniec września mam zamiar zrobić uprawnienia instruktorskie, a już w październiku na kilka tygodni przejmuję jedną grupę, a także planuję ruszyć ze swoją. Moja instruktorka Lynne od dawna wspiera mnie w moich wysiłkach i planach i nawet pozwala prowadzić układy na jej zajęciach, co możecie zobaczyć na tym filmie. :) (wiem, kiepskiej jakości, ale próby przesłania lepszej wersji spełzły na niczym :( )






Ćwiczę więc Zumbę w domu i staram się robić to co drugi dzień. Poza tym rower (spinning) i ćwiczenia modelujące. No i spacery. A te bywają dość mocno angażujące mięśnie - mieszkam w terenie pagórkowatym - albo pcham wózek, albo zakładam nosidło, a młody waży już ponad 7kg.

W domu staram się ćwiczyć, jeśli młody zaśnie - przygotowuję się do ćwiczeń (zakładam ciuchy i buty, spinam włosy), karmię go na łóżku i zdarza mu się zasnąć na 30-40 minut. A ja już jestem gotowa do ćwiczeń - nie marnuję czasu na ubieranie się. A jeśli nie zaśnie, to organizuję mu matę z zabawkami, albo sadzam do bujaka. Wytrzymuje czasem i godzinę! Zwykle kwęka, ale wtedy np. ćwicząc Zumbę, czy cokolwiek innego na podłodze (np. w przerwach między seriami ze sztangą), podchodzę do niego tanecznym krokiem, robię głupie miny, albo mówię śmiesznym głosem - on się śmieje i znowu jest chwilę spokojny. Myślę, że wciśnięcie aktywności fizycznej do planu dnia to małe piwo na macierzyńskim z jednym dzieckiem. Rozumiem, że przy dwójce, trójce to może być wyzwanie. 

A u mnie w ubiegłym tygodniu było tak:

Poniedziałek

- 55 minut Zumby 
- 40 minut spaceru z wózkiem 

Wtorek 

- 25 minutowy trening na rowerze - rozgrzewka + interwałowy spinning + szybkie rozciąganie
- 60 minut spaceru z wózkiem

Środa 

- 30 minut Zumby 
- 10 minut ćwiczeń modelujących pośladki 
- 40 minut spaceru z nosidłem

Czwartek 

- 25 minutowy trening na rowerze - rozgrzewka + interwałowy spinning + szybkie rozciąganie 
- seria przysiadów i wykroków z hantlami 
- 60 minut spaceru z wózkiem 

Piątek

A w piątek miałam przerwę. Potrzebowałam jej, a i tak umęczyłam się na dużych zakupach spożywczych na targu i w sklepach. ;) 

Sobota

Jako, że w piątek nic nie robiłam specjalnego, to w sobotę dałam sobie wycisk. 

- 30 minut Zumby 
-  25 minutowy trening na rowerze - rozgrzewka + interwałowy spinning + szybkie rozciąganie 
- kilka serii ćwiczeń ze sztangą na nogi i pupę.
- 60 minut spaceru

Niedziela 

- 50 minut Zumby 
- 60 minut spaceru

A czasem po treningu nawet znajdę czas na 25 minut w wannie z peelingiem na buzi. ;) Jeśli nie mogę być sama, to nadal nie rezygnuję z części zabiegów - młodego wtedy wsadzam w bujak i zagaduję, a jak luby jest w domu, to on się nim zajmuje, abym miała chwilę tylko dla siebie.


--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


środa, 30 lipca 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #1. Menu.

Czyli co jadłam i piłam w ostatnim tygodniu. Regularne jedzenie, większa ilość i zróżnicowanie posiłków spowodowały, że miałam więcej energii, a lepiej zaplanowane posiłki (i reszta dnia) dały mi też więcej okazji i siły do aktywności fizycznej.

Gdyby się Wam coś konkretnego podobało, to dajcie znać - postaram się wrzucić przepis na blog kulinarny, choć z wieloma rzeczami improwizowałam i nie pamiętam proporcji - ale damy radę, prawda? :) 

Poza tym co na zdjęciach w ciągu dnia wypijam 1-2 herbaty (czerwoną i ziołowo - owocową) oraz ok. 1.2l wody, sporadycznie kawę.  

Na końcu wpisu zaznaczę, jeśli jakieś produkty były kupione, a nie domowej roboty. 

Poniedziałek


- pinta ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- sok (szpinak, ananas, marchewka, pomarańcza, kiwi) oraz nektarynka,
- 1.5 jajka na twardo faszerowanego tuńczykiem, kilka plastrów pomidora, kilka liści sałaty, 3 rzodkiewki, tostowana pełnoziarnista pitta z serkiem kremowym i rzeżuchą,
- zupa z pieczonych pomidorów, 2 cienkie wafle kukurydziane,
- sałatka z liści sałaty, selera naciowego, pomidora, ogórka, rzeżuchy z dressingiem z musztardą angielską oraz 3 falafelami
- 170g jogurtu greckiego, garść świeżych truskawek, garść naturalnych pistacji (bez soli, nieprażonych), pół łyżeczki miodu 
- 2 wafle kukurydziane z hummusem, pomidorem i 1 kabanos


Wtorek 



- duża szklanka ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- sok (szpinak, ananas, marchewka, pomarańcza, kiwi),
- musli (ok. 70g) z mlekiem migdałowym i garścią świeżych truskawek, 
- 1.5 jajka na twardo faszerowanego tuńczykiem, 3 rzodkiewki, kilka kęsów ogórka, 3 wafle kukurydziane z hummusem i sałatą,
- tostowana pełnoziarnista pita z hummusem i rukolą, 4 oliwki nadziewane suszonymi pomidorami, pół żółtej papryki
- 2 wafle ryżowe z naturalnym masłem orzechowym (bez soli i cukru) 
- pieczony słodki ziemniak (z odrobiną oliwy, wędzonej papryki, pieprzu, soli), tzatziki na liściu sałaty i szaszłyki z piersi kurczaka marynowanej w paście tikka masala i papryki, 
- koktajl z mleka migdałowego, garści borówek, daktyla i łyżki masła orzechowego 

Wypiłam też dużą latte w kawiarni - umówiłam się z koleżanką w mieście, ale odmówiłam ciastka! :)

Środa 




- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- 3 wafle ryżowe z posiekaną połową awokado, połową jajka na twardo i tuńczykiem oraz rukola, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, pół świeżej papryki,
- wafel ryżowy z masłem orzechowym,
- sałatka: rukola + 60g razowego makaronu (waga po ugotowaniu) + nieco oliwy i octu balsamicznego + połowa awokado + kilka oliwek i pomidorków + jeden szaszłyk z wczorajszego obiadu (kurczak z paprykami),
- tostowana razowa pita, kolorowe papryki, dip z bobu, mięty i jogurtu,
- zupa z dyni piżmowej z kuminem i kolendrą + kilka grzanek z chleba na zakwasie, oliwy i pieprzu kajeńskiego,
- koktajl - kilka mrożonych kostek mango, pół banana i szklanka mleka migdałowego. Posypany cynamonem.

Czwartek 



  

- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- kopiasta serka serka wiejskiego, 1 tostowana razowa pita (połówka z dipem z bobu, połówka z serkiem kremowym), 3 rzodkiewki, 4 kawałki ogórka, 3 pomidorki koktajlowe, kilka liści sałaty, 
- 2 wafle ryżowe z naturalnym masłem orzechowym i połową banana 
- pieczony słodki ziemniak i 3 łyżki fasolki w sosie pomidorowym,
- zupa krem z dyni piżmowej z kilkoma grzankami z pieprzem kajeńskim, 
- 100g makaronu razowego (zważony po ugotowaniu), duża garść rukoli, kilka pomidorków koktajlowych, kilka oliwek nadziewanych suszonymi pomidorami oraz kawałek łososia pieczonego ze słodkim sosem chilli + limonka + lekki dressing musztardowy 
- koktajl ze szklanki mleka migdałowego, 2 daktyli i garści mieszanki owoców letnich - jeżyn, malin czarnych i czerwonych porzeczek. 


Piątek




- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi, marchewka),
- 1 razowa tostowana pitta z serkiem kremowym, pół awokado, 1 jajko na twardo, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, nieco sałaty, 
- placuszki z serka wiejskiego i otrębów z jogurtem greckim, pół łyżeczki miodu i owocami letnimi i miętą, 
- 2 wafle ryżowe z posiekaną połówką jajka na twardo i ćwiartką awokado posypane rzeżuchą, 
- kubek czerwonej herbaty i batonik raw (surowy)
- stek rib -eye (ok. 125g) z pieprzem syczuańskim oraz warzywa stir fry - brokuły, papryki, dymki, cukinia z czosnkiem, chilli, imbirem i sosem sojowym, 
- szczodry plaster zimnego arbuza. 

Sobota





- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi, marchewka),
- 1 razowa tostowana pitta z serkiem kremowym i łososiem, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, nieco sałaty, kilka plastrów ogórka,
- placuszki z serka wiejskiego i otrębów z jogurtem greckim, pół łyżeczki miodu, brzoskwinią i miętą, 
- 2 kromki chleba na zakwasie z ziarnami z posiekaną połówką jajka na twardo i ćwiartką awokado posypane rzeżuchą, 
- miseczka zupy kremu z buraków i pomidorów z jogurtem greckim wymieszanym z chrzanem + 4 kotleciki z twarogu i kaszy gryczanej w otrębach owsianych,
- czerwona herbata i batonik raw (surowy)- szczodry plaster arbuza 

 Niedziela
 


- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi)
- 3 kromki chleba na zakwasie z ziarnami z serkiem kremowym i wędzonym łososiem, 2 jajka w koszulkach, kilka plastrów ogórka, pomidora, kilka liści sałaty, 3 rzodkiewki, - mała kawa z mlekiem migdałowym i batonik raw (surowy)
- miska zupy kremu z buraków i pomidorów z jogurtem greckim wymieszanym z chrzanem + 4 kotleciki z twarogu i kaszy gryczanej w otrębach owsianych,
- ok. 180g ugotowanej polenty, pierś kurczaka marynowana w cytrynie i koprze włoskim upieczona + pieczone cukinie, pomidorki i papryki + pół łyżeczki startego parmezanu   
- 2 wafle ryżowe z 2 rodzajami hummusu (z pieczonymi paprykami i czarnymi oliwkami), 2 nadziewane oliwki, 2 pomidorki koktajlowe, 
- plaster arbuza + pół płaskiej brzoskwini + kilka listków mięty. 


W tym tygodniu KUPNE produkty, które można zrobić samemu w domu - hummus, falafele, pity,  masło orzechowe, mleko migdałowe, musli (mam teraz Dorset Cereals - bardzo dobry skład!), pasta tikka masala, batoniki Nakd, fasolka śniadaniowa (Heinz organiczna, zwykła ma syrop glukozowy!) -
poza tym wszystkie inne typu bulion na zupę, dressing, chleb z ziarnami etc. domowej roboty. 

Mam nadzieję, że zainspiruję jakieś mamy do tego, aby zadbały o swoje potrzeby. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie - te małe zmiany spowodowały, że moje samopoczucie poprawiło się diametralnie. W kolejnym wpisie będzie o aktywności fizycznej.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

sobota, 26 lipca 2014

Fit Mama bez wymówek


Maria Kang - Amerykanka, mama trzech chłopców, wyleczona bulimiczka, szefowa dwóch domów spokojnej starości i autorka tekstów o fitness. Kobieta ze zdjęcia, które wywołało burzę, oskarżona o dyskryminację osób otyłych, rozpowszechnianie nierealnych wymagań i wywieranie presji na kobietach. Podziwiam ją za determinację i osiąganie celów, o których wiele kobiet tylko marzy nie ruszając pupy z kanapy. Nie podoba mi się, jak wdaje się w pyskówki na swojej stronie na fb z osobami, które ją krytykują. Po co o niej piszę?







Otóż postanowiłam, że nie będę mieć wymówek. Od miesiąca moja waga stoi, sylwetka się nie zmienia, a w szafie leży ulubiona para jeansów, do której nadal nie wchodzę. Mogę narzekać, mogę się dołować, wymyślać powody, aby nie ćwiczyć bardziej intensywnie, łapać w biegu kolejną kanapkę. Zawsze mogę zwalić to na absorbujące dziecko. 

Dotarło do mnie, że czas na większe zmiany, bo wprowadzenie tych delikatnych, o których pisałam w TYM wpisie nie daje rezultatów, a ja się po prostu frustruję. Dotarło do mnie (wreszcie!), że mój syn i jego potrzeby są ważne, ale ja też muszę zadbać o siebie, a nie łapać byle czego do jedzenia, bo kiszki marsza grają, a on jest wymagający i absorbujący. Dotarło do mnie, że mimo zmęczenia, bo w nocy dał mi popalić, nie powinnam przeleżeć pół dnia w łóżku regenerując się, a zabrać tyłek na 25 minut na rower i zrobić intensywny trening, wziąć letni prysznic i czuć się jak nowo narodzona. W moim przypadku godzinny trening dwa razy w tygodniu to jest za mało, moje ciało wymaga większej presji. Niestety moje dwie instruktorki Zumby zrobiły sobie 7 tygodniową przerwę wakacyjną. Więc muszę sama zadbać o zorganizowanie sobie tych treningów w domu, obok innych.

Organizuję więc mały plac zabaw na podłodze dla Młodego, albo wsadzam go do siedziska i stawiam obok roweru. Ćwiczę zagadując go - jest w stanie wytrzymać 25-55 minut, to mi wystarczy na intensywny trening. Codziennie wychodzimy też na spacer (okolica pagórkowata!) - 40-60 minut marszu - to dobre dla niego i dla mnie. Wykrzesałam czas, aby lepiej komponować posiłki. Zrezygnowałam z ambicji jedzenia tylko domowych dań - kupiłam hummus i falafelki w lokalnych deli i żyję. Jem co 2-3 godziny, ale mniejsze porcje, lepiej przemyślane. Planuję dni, a plan wdrażam w życie. 

Dziś jest dzień szósty realizowania mojego postanowienia, a ja nie czułam się ze sobą lepiej od dawien dawna. I nie, nie chcę mieć sześciopaku na brzuchu. Nie jestem obsesyjną perfekcjonistką. Chcę być po prostu zdrową, wysportowaną kobietą, mamą, która czuje się dobrze ze sobą i nie ma wymówek. 

Myślę, że raz w tygodniu zrobię aktualizację mojego menu i aktywności fizycznej. Może zainspiruję którąś z Was.  :)

#mamabezwymówek
#noexcusemom 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


czwartek, 24 lipca 2014

Piękna Wielka Brytania. Kornwalia.


Zrobiliśmy z Młodym (3.5 miesiąca) ponad 2 tysiące kilometrów. Naprawdę dobrze to zniósł, w kryzysowych sytuacjach w samochodzie z tyłu hipnotyzowała go Babcia. Był na klifach, był na plaży, moczył nogi w oceanie, zwiedzał ruiny zamku i teatr, zaliczył karmienie różnych miejscach np. w lesie tropikalnym, bujał się na łódce. Świrował ze dwa razy, jak jedliśmy w knajpie - najpewniej ze zmęczenia, bo to było wieczorami. Pierwsze wakacje rodzinne za nami. Oby każde następne były tak bezproblemowe.

Załączam dowód na to, że można mieć śródziemnomorski klimat na wakacjach nie ruszając się poza Wielką Brytanię. W Kornwalii byliśmy drugi raz, wrócimy i trzeci raz za parę sezonów. W Hayle woda była ciepła, w Porthcurno weszłam tylko do kolan, ale luby pływał. Zresztą było więcej miłośników tak rześkiej wody. ;) To dla mnie w zasadzie jedyna wada spędzania wakacji na brytyjskim wybrzeżu.

 

O Kornwalii pisałam Wam dwa lata temu w TYM wpisie, a także  TUTAJ z perspektywy kulinarnej. Nadal uważam, że najlepsza ryba z frytkami na wynos jest u Ricka Steina w Padstow. :) Zapraszam do lektury i zachęcam do zwiedzania wysp. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! )

Karolina

niedziela, 20 lipca 2014

Wyżywienie w brytyjskim szpitalu

Wpis raz na dwa miesiące? Niezły wynik... Ten wpis zaczęłam po wyjściu ze szpitala, kiedy wydawało mi się, że nasz mały członek rodziny mało śpi, jak na noworodka. Z czasem pokazał, że snu trzeba mu jeszcze mniej, mimo, że cały dzień dokazuje, jest żywy, ciekawski, śmiejący się. Z czego on bierze tę energię? Nie piszcie mi, że z mojego mleka... ;) 

Teraz właśnie siedzi i skarży się swoim zabawkom, a może opowiada im o spacerze. Mniejsza o to. Ważne jest to, że siedzi tam i zajmuje się sobą, a ja wstawiłam obiad i mam chwilę dla siebie. 

Mimo, że nie mam ładnej dokumentacji fotograficznej (aparat w telefonie i fatalne światło nie pomagają), to postanowiłam napisać o wyżywieniu szpitalnym z kilku powodów. W kontekście tego, czym karmią w szpitalach polskich (generalnie, choć pewnie są wyjątki), to sprawa wygląda tragicznie - tragicznie w Polsce, rzecz jasna. W kontekście tego, jakie panuje przekonanie w Polsce na temat diety matki karmiącej piersią, to menu z oddziału położniczego na którym przebywałam dla niektórych może wyglądać szokująco. Ja się uśmiałam szczerze widząc curry w menu. 





Nie mam wielkiej skali porównawczej, choć jakąś mam - leżałam w 2013 roku na oddziale położniczym w Szpitalu Wojewódzkim w Tychach.  Śniadania mi nie wolno było jeść, ale chleb z margaryną i serdel nie wzbudziły we mnie tęsknoty za posiłkiem, a dziewczyny z sali wyciągnęły swoje serki wiejskie. Obiad był lepszy niż myślałam, ale nastawiłam się na kulinarne koszmarki, a i nie jadłam od 24 godzin, więc byłam głodna jak wilk. Często zaglądam na profil facebookowy poświęcony posiłkom w polskich szpitalach i włos mi się jeży (dla ludzi o mocnych nerwach profil TUTAJ).

Natomiast jedzenie i obsługa w szpitalu w Northallerton, gdzie przebywałam po porodzie spowodowały, że miałam ochotę wysłać każdego Anglika narzekającego na NHS na pobyt w placówce zarządzanej przez NFZ, aby nabrał odpowiedniej perspektywy. Nie dość, że do wyboru miałam kilka dań z menu, to powiedziano mi jeszcze, że gdyby nie było nic, co lubię, to zawsze mogą przygotować mi kanapki! 


W ciągu dnia mniej więcej co 3 godziny po sali przechodziła pani i pytała, czy nie uzupełnić nam dzbanków z wodą, które stały przy każdym łóżku, ale także czy nie mamy ochoty na coś ciepłego do picia. Do herbaty podawano herbatniki.  W nocy położna, która przychodziła sprawdzić młodego i mnie też pytała, czy nie mam ochoty na herbatę, gdy nie spałam. 

Aby oddać sprawiedliwość - jedzenie nie było najwyższych lotów, podejrzewam, że część podgrzewana w mikrofali, pieczywo było watowate, ale do wyboru było masło i smarowidło pewnej popularnej firmy, cztery rodzaje płatków śniadaniowych, dwa rodzaje tostów, a gdy zapytałam, czy mają inne mleko niż krowie, to pani odpowiedziała, że nie ma, ale jutro rano będzie - następnego dnia zaproponowano mi mleko sojowe, choć nawet o to nie prosiłam. Na śniadanie były płatki i mleko, tosty, masło, dżem i marmolada. Na lunch i obiad/kolację do wyboru były z reguły 2 dania/czy też składniki, z których skomponowane było danie (np. do wyboru frytki zamiast ziemniacznego pure)  i 4-5 deserów - każde było oznaczone, czy bezglutenowe, wegetariańskie, ekstra odżywcze. Jeśli ktoś nie miał ochoty na to co oferowało menu, to mógł wybrać spośród trzech rodzajów kanapek. 

Do obiadu gdy np. poprosiłam o świeże warzywa do zapiekanki z ziemniaków, to dostałam kupę świeżych warzyw i sałaty na talerzu. Do każdego posiłku podany był sok owocowy, serwetki, obsługa była przemiła i otwarta na potrzeby pacjentek. Można? Można. 

A jakie Wy macie doświadczenia z wyżywieniem i obsługą w szpitalach? Ciekawa jestem jak to wygląda w innych krajach. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 9 maja 2014

Kapsułki z łożyska


Zdecydowałam się w  końcu i zamówiłam doulę, aby przyjechała do szpitala po moje łożysko. Cztery dni po porodzie miałam do dyspozycji słoiczek z 181 kapsułkami. Poprosiłam o opcję "surową" - łożysko nie jest gotowane, ale suszone w niskiej temperaturze i potem mielone, a proszek zamykany w kapsułki. Tak przygotowane łożysko nie traci swoich właściwości, ale też nie można przechowywać go przez lata w zamrażarce, jak w przypadku kapsułek z łożyska poddanego obróbce cieplnej.

Moje kapsułki były przygotowane tylko i wyłącznie z mojego łożyska. To ważna informacja, bo wiem, że np. w USA miesza się proszek z łożyska z ziołami i kobiety różnie na to reagują. Zioła mogą być uczulające, więc dla mnie to nie byłaby dogodna opcja, zresztą prawdą jest, że niektórym kobietom nie służą nawet te kapsułki z czystym łożyskiem. Nie ma tu zasady one size fits all (jeden rozmiar pasuje wszystkim).




Kapsułki należy przechowywać w lodówce i wtedy spożyć w ciągu 6 miesięcy, albo zamrażarce przez 1 rok. Spożywać między 1-6 kapsułek dziennie, w zależności od zapotrzebowania. Ja zażywałam 6 kapsułek tylko w dniach, gdy zauważałam, że produkcja mleka nie nadąża za wymaganiami naszego syna i zauważyłam poprawę w ilości produkowanego pokarmu. W przeciwnym razie brałam 3 dziennie, ale bywały dni, że zapominałam o nich.

Średnio z łożyska można uzyskać między 100 a 200 kapsułek. Ja miałam ich 181, czyli przy regularnym zażywaniu zapas na ok. 4-8 tygodni. 4 tygodnie, to okres, w którym praktycznie zupełnie zregenerowałam się po trudnym doświadczeniu naturalnego porodu bez środków znieczulających. Czy za sprawą kapsułek? Tego nie wiem, pisałam Wam, że traktuję całą sprawę jak totalny eksperyment, nie mam porównania do okresu połogu bez kapsułek, bo to moje pierwsze tego typu doświadczenie. Być może to efekt placebo. 

Pewne jest, że poziom żelaza wrócił mi do normy. Pewne jest, że poza tym, że płakałam kilka razy ze zmęczenia (pierwsze 5 dni po porodzie to był dla mnie dramat w sensie fizycznym - trzęsłam się cała po przejściu 20 metrów, albo staniu 15 minut w kuchni, a całe życie byłam osobą sprawną i wytrzymałą), to nie doświadczyłam baby blues, czyli spadku samopoczucia psychicznego, które może prowadzić do depresji poporodowej. Dodatkowo położne były w szoku, jak szybko obkurcza mi się macica. Po paru dniach po porodzie macicę miałam już regularnych rozmiarów, a i fałda brzucha się zmniejszyła rewelacyjnie, pozostałam jedynie z oponką tłuszczu do zrzucenia, ale tu pomoże tylko fitness. ;)




Kapsułki przechodzą przez gardło, tak jak każde inne tabletki. Mają specyficzny, mięsny zapach, ale słabo go czuć podczas zażywania, jedynie, gdy zapuści się nos w opakowanie. 

Moim łożyskiem zajęła się Ruth Willis - osoba bardzo ciepła, pomocna i otwarta na potrzeby klientek. Polecam jej serwis, gdyby ktoś z północnej Anglii potrzebował usług douli.

To chyba na tyle. Jeśli macie pytania, to chętnie odpowiem.

--
Pozdrawiam i do następnego razu!

Karolina

piątek, 2 maja 2014

Powrót do formy po ciąży. Publiczna deklaracja, o!

Czas na publiczną deklarację, abym czuła większą presję. :P

W ciąży przytyłam 16kg. Dobre wieści są takie, że nie dorobiłam się ani pół rozstępu (juhu!), a rozciągnięta na brzuchu skóra wróciła na swoje miejsce, tyle, że została mi mała opona tłuszczu. W 6 tygodni po porodzie zeszło mi już 8kg, nie ćwiczyłam, spacerowałam nieco z wózkiem i tyle. Nie ograniczałam jedzenia, bo karmię piersią i to byłoby nierozsądne, a i jestem głodna co 2-3 godziny. Ale fakty są takie, że od 2 tygodni waga stoi jak zaklęta, a mój apetyt nie słabnie. Od poniedziałku wracam na Zumbę dwa razy w tygodniu, a w wakacje lub wczesną jesienią chcę zrobić uprawnienia instruktorskie. :) I muszę się pilnować z cukrem, bo z tego zmęczenia i nieregularnego jedzenia (nie mam stałych pór przy młodym - kolejne postanowienie - zorganizować się lepiej, abym jadła regularnie) sięgam po słodycze, aby mieć szybki strzał energii.

Plan taki - mniej słodyczy, więcej ruchu. W miarę możliwości szybkie i intensywne treningi ze sztangą w domu. Do zrzucenia 8kg, no może 10kg jak się uda. Nie będę się ślepo trzymać wagi, bo mięśnie ważą więcej niż tłuszcz i jeśli uda mi się osiągnąć zadowalającą sylwetkę, to waga nie będzie mieć aż takiego znaczenia.



Termin: 5 lipca, bo wtedy jedziemy na tydzień do Kornwalii, a ja nie chce inwestować w nowe Levisy czy w ogóle inne części garderoby, którą i tak musiałam uzupełnić przez karmienie piersią (o czym mam nadzieje za parę dni). W związku z powiększeniem się biustu do miseczki G/GG (true story!) musiałam także zainwestować w nowy porządny biustonosz do ćwiczeń. Wybór był dość oczywisty: Shock Absorber, który daje niezłe wsparcie w przeciwieństwie do wielu pseudo sportowych biustonoszy na rynku.
 
Tak więc ruszam tyłek i mam nadzieję zobaczyć efekty za parę tygodni. 



A Wy macie podobne postanowienia przed latem/urlopem/po ciąży? :) Czy może zjecie każdego, kto skomentuje Waszą figurę? ;)

--
 Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Karmienie piersią. Co ze wsparciem? Brytyjskie realia.


O ja głupia! Do niedawna wydawało mi się, że karmienie piersią jest bardzo instynktowne, a dziecko po porodzie chwyci pierś i będzie po prostu ssało. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Oczywistym jest, że przede wszystkim potrzebna jest determinacja matki, szczególnie jeśli pojawiają się problemy. Jej nastawienie, spokój, motywacja mają kolosalne znaczenie. Ale czy tylko?


http://ihearttopfreedom.blogspot.co.uk/2012/07/breastfeeding-symbol.html
http://ihearttopfreedom.blogspot.co.uk/2012/07/breastfeeding-symbol.html



Luboś w około godzinę po porodzie nie był zupełnie zainteresowany jedzeniem. Położne mówiły, że może być zmęczony porodem, że trzeba mu dać jeszcze chwilę. Dodatkowo wypluwał duże ilości mazi z żołądka, którą miał tam z życia płodowego. Tłumaczyłam więc to sobie, że on po prostu nie jest głodny, bo coś zalega mu w żołądku i byłam spokojna. Poleżał sobie ponad 3 godziny po porodzie na mojej gołej skórze i potem położne uznały, że trzeba próbować go przystawiać, bo wypadałoby, aby zjadł. Wiedziałam, że colostrum ma wielkie znaczenie dla młodego, dla jego odporności i rozwoju, więc zaczęłam się martwić, gdy on nie bardzo wiedział, co z moją piersią zrobić. Co więcej, gdy pojawiła się wizja odciągnięcia pokarmu ręcznie, aby podać mu go pipetą, to ja też nie wiedziałam, co z moją własną piersią zrobić. Gdy pojawiają się problemy z karmieniem, to dla matki zaczyna się prawdziwa próba. To czy wyjdzie z niej wygrana zależy od niej samej, ale to czy będzie miała odpowiednie wsparcie personelu szpitala wydaje mi się jeszcze ważniejsze. Gdybym trafiła na ludzi, którzy mają w dupie, czy będę karmić piersią, którzy nie okazaliby mi wsparcia, psychicznego i fizycznego, nie dali porady, dawki dobrego humoru, to pewnie z łzami w oczach podałabym synowi butelkę. Wsparcie partnera też jest niesamowicie ważne i tu nie mam nawet się co rozpisywać - luby stanął na wysokości zadania - pierwsze moje samodzielne karmienie (bez położnych) udało się dzięki temu, że własnoręcznie dostawił młodego do mojej piersi. Skupię się jednak na personelu szpitala. 

W szpitalu, w którym rodziłam (Friarage w Northallerton) każda położna, z którą miałam do czynienia (a miałam do czynienia z co najmniej sześcioma różnymi) była dla mnie ogromnym wsparciem fizycznym i psychologicznym, gdy pojawiły się problemy z karmieniem. Przystawianie młodego do piersi, próbowanie różnych pozycji, ale przede wszystkim rozmowy, które uświadomiły mi, że to nie jest ani moja, ani jego wina, że nam nie wychodzi i nie powinnam się obwiniać i czuć się źle ze sobą, to był krok milowy w moim doświadczeniu karmienia piersią. Jedna z nich powiedziała, że młody ma pamięć złotej rybki - to że raz go nakarmiłam, to nie znaczy, że następnym razem będzie pamiętał i wiedział co robić i że problemy mogą się pojawić, ale że oboje nauczymy się siebie i odniesiemy sukces. Na sali poporodowej usłyszałam od położnych w ramach poprawienia humoru, że mam świetny sprzęt do karmienia ("Karolina, you have the most perfect equipment!" :D). Nikt na żadnym etapie nie dał mi odczuć, że nie nadaję się do karmienia piersią, że nie dam rady. Ogromne wsparcie dał mi też pediatra, który przyszedł obejrzeć synka, a zauważył łzy w moich oczach, gdy spytał, jak idzie karmienie. W karmieniu nie pomagało także za krótkie wędzidełko podjęzykowe Lubomira. Pediatra uznał, że można to podciąć, co robi w regionie jeden szpital i kolejka jest długa, więc może to nieco zająć. Ale można też poczekać kilka dni i zobaczyć, czy karmienie się nie ustabilizuje.

Położne z wielką empatią odciągały mi pokarm, aby nakarmić młodego w pierwszej dobie. W drugiej dobie nastąpił przełom i lepiej to poszło. Z bólem, czasem na skraju łez i po kilkuminutowych zapasach z młodym, ale zaczęłam go samodzielnie karmić. Zostałam wypuszczona do domu z masą ulotek i numerów telefonów, gdybym potrzebowała pomocy, informacji, czy wsparcia.

Dzień piąty - masakra. Mleko się zmieniało, piersi były bolące, krem z lanoliną na sutki był najlepszym przyjacielem, a młody zaczął świrować. Przystawienie go to były istne zapasy. Zanim udało się go przystawić ja byłam cała umęczona, on głodny i nerwowy, co też nie pomagało. Zadzwoniła położna (położne odwiedzały mnie po porodzie 5 razy w ciągu 14 dni po porodzie) z zapytaniem, jak się czuję. Odebrał luby, bo ja siłowałam się właśnie z młodym próbując go przystawić. Wspomnieliśmy możliwość pojechania po pompkę, aby odciągnąć pokarm i nakarmić go, bo ja fizycznie już nie wyrabiałam. Deborrah powiedziała - nic nie kupujcie! Za godzinę ktoś u Was będzie, bo ja nie mogę, jestem za daleko, ale wyślę kogoś. Tego dnia miałam więc ponad godzinną wizytę innej położnej, która pomogła mi go przystawić, znowu przedyskutowała różne opcje, dała mi ogromne wsparcie duchowe i powiedziała, że nie zostawi mnie, dopóki nie stwierdzę, że się wygadałam i wyczerpałyśmy wszystkie opcje pomocy. Wypełniła też wniosek o zabieg podcięcia wędzidełka podjęzykowego młodego, ale powiedziała, że w związku z tym, że on stracił na wadze tylko 70 gramów od urodzenia, to znaczy, że dostaje pokarm i nie będzie przyjęty poza kolejką (co oznaczałoby zabieg w ciągu 2 najbliższych dni). Informację o terminie mieliśmy dostać listem ze szpitala w Newcastle, gdzie rezyduje specjalista od korygowania tej wady. List dostaliśmy po ok. 3 dniach - termin zabiegu wyznaczono na 8 kwietnia!  Dodam tylko, że po zabiegu nastąpiła poprawa - młody ssał lepiej i szybciej się najadał.

Dzień 20 i kolejny kryzys - skok rozwojowy, zwiększenie zapotrzebowania na pokarm i moje ciało, które nie nadążało z produkcją. Głodne oczy młodego, który wisiał na piersi co 30-40 minut i wydawał się być ciągle rozdrażniony. Poradziłam sobie. Także dlatego, że miałam przy sobie Mami, która podała mi śniadanie, wycisnęła świeży sok owocowo - warzywny, rozwiesiła pranie. A ja siedziałam na łóżku i dostawiałam młodego, aby stymulować produkcję. W mniej niż 48 godzin kryzys zażegnany. Świadomość, że zawsze mogę zadzwonić do przychodni i ktoś ze mną będzie i mi pomoże bardzo pomogła.

Karmienie piersią choć było dla mnie naturalnym wyborem, nie przyszło łatwo. Walka o nie powiodła się dzięki temu, że się zawzięłam, ale też dlatego, że miałam wokół siebie wyspecjalizowany personel służby zdrowia, który ani przez minutę nie wywołał u mnie poczucia niższości, czy winy za to, że nie potrafię karmić, a wręcz pomógł mi pozbyć się tego typu myśli, które pojawiały się po porodzie. Dodatkowo miałam świadomość i byłam zapewniona, że jakikolwiek będzie mój wybór, to nikt nie będzie agitował czy oceniał mnie - mogłam w każdym momencie podać młodemu butelkę i jestem pewna, że nie naraziłoby mnie to na komentarze.

Życzyłabym sobie, aby każda kobieta, która napotyka na swojej drodze trudności w karmieniu, miała takie wsparcie ze strony systemu służby zdrowia jakie ja miałam, bo nastawienie psychiczne matki to jedno, ale to wsparcie otoczenia w pierwszych ciężkich dniach po porodzie ma niesamowite znaczenie. I choć NHS (brytyjska państwowa służba zdrowia) miewa głupie pomysły (np. płacenie otyłym za zrzucone kilogramy), to w tym przypadku system stanął na wysokości zadania. 

Jestem ciekawa jakie Wy miałyście doświadczenie w tej materii. Napiszcie proszę. 

--

Pozdrawiam i do następnego razu!

Karolina

sobota, 15 marca 2014

Lektury ostatnich miesięcy





"The Big Fat Duck Cook Book" Heston Blumenthal 

Tak - książka kucharska, ale oprócz przepisów, także kawałek historii jednej z lepszych restauracji na świecie i jej właściciela i szefa kuchni. Dodatkowo uczta dla oczu, bo to jedna z piękniej wydanych książek, jakie miałam w rękach. Zainteresowanych odsyłam do mojej pełnej recenzji.


"What to Expect When You're Expecting" Heidi E. Murkoff, Sharon Mazel

Wiadomo - ciąża, poród, macierzyństwo - tematy, które były na topie przez ostatnie miesiące. Książkę tę dostałam w prezencie od przyjaciółki, wkrótce po tym, jak powiedziałam jej o ciąży. Luby dostał także swoją wersję, o której niżej. Jako, że nasi przyjaciele pochodzą z Brazylii, to książka, którą dostałam jest jedną z tych, które są hitem za oceanem. Muszę jednak przyznać, że mimo, że wiele informacji praktycznych nie ma przełożenia na warunki brytyjskie (jak urlopy macierzyńskie, terminy usg, czy różnice w przeprowadzanych badaniach), to większość informacji dotyczących zmian zachodzących w organizmie, przebiegu ciąży, porodu, opieki poporodowej etc. jest przecież tak uniwersalna, że nie zależy od systemu opieki zdrowotnej. Stąd też ta książka okazała się być dla mnie kompendium wiedzy w tym okresie. Podobała mi się także dlatego, że nie ma w niej mamusiowania i ciumkania, dzieci nie są nazywane słodkimi aniołkami, a piersi - cycusiami. Jest czarno na białym, czasem dobitnie i bez ogródek wszystko wyjaśnione - także te mniej przyjemne aspekty odmiennego stanu. Jest i rozdział dla przyszłych ojców. Nie polecam natomiast strony internetowej, na której jedna z autorek zamieszcza filmiki, w których jednak roi się od słodkiego głosu, amerykańskiego akcentu (brrrr) i wybotoksowanej twarzy. Książkę jednak polecam (mam czwarte wydanie). 


"The Expectant Dad's Survival Guide: Everything You Need to Know" Rob Kemp

Jak wyżej - prezent od przyjaciół. Absolutnie fantastyczna i napisana nierzadko z (czarnym) humorem książka dla przyszłych ojców. Napisana praktycznym i konkretnym językiem, z poradami od położnych (także rodzaju męskiego!), psychologów, lekarzy i innych ojców. Przeprowadza panów przez kolejne etapy ciąży, wyjaśniając co dzieje się z ciałem i umysłem ich kobiet, dając im porady jak delikatnie radzić sobie z pewnymi trudnościami wynikającymi z ciąży, ale też jak korzystać z uroków stanu odmiennego. Książka napisana z wielką empatią dla kobiet. Najpierw ją przejrzałam, ale potem przeczytałam niemal całą - kilka tekstów tak mi się spodobało, że postanowiłam, że warto poświęcić jej więcej uwagi. Dodatkowo jest to książka odnosząca się w 100% do brytyjskich realiów, więc podaje masę informacji praktycznych, z których korzystaliśmy lub skorzystamy. Polecam, nie tylko przyszłym ojcom. 


Szczepienia w pytaniach i odpowiedziach dla myślących rodziców” dr Aleksander Kotok

Ostatnia pozycja, którą pokazuję w tym wpisie, a którą przeczytałam w związku z perspektywą zostania rodzicem. Temat szczepień wywołuje kontrowersje, a informacje, które dostajemy z większości mediów, od pediatrów czy położnych są dość jednostronne. Dla myślącego człowieka to może być za mało, aby podjąć decyzję, czy podać swojemu dziecku szczepionkę, czy nie. W tej książce można znaleźć informacje na temat składników szczepionek i ich możliwych skutków ubocznych, a także informacje na temat pochodzenia, przebiegu i leczenia chorób zakaźnych. Polecam tym, którzy chcą się zapoznać z różnymi punktami widzenia przed podjęciem tej ważnej decyzji. 

"Gra o Tron" oraz "Starcie Królów" George R.R. Martin 

Jestem prawdopodobnie jedną z ostatnich osób na świecie, które odkryły te powieści fantastyczne, ale jak to mówią - lepiej późno niż wcale. Obie pozycje to część sagi Pieśń Lodu i Ognia, ich akcja dzieje się w fikcyjnym świecie Siedmiu Królestw (plus za mapę! tego mi brakuje np. u Sapkowskiego), którego karty historii zapisane są gęsto wojnami. Są tu rycerze i damy - honorowi i ciut mniej, jest krew, seks, intrygi, zdrady, są dowcipne dialogi, pradawne rasy i smoki. Książki choć napakowane informacjami (choć do "Silmarillion" im daleko...) są napisane dość lekkim, przystępnym językiem, narracja każdego rozdziału podporządkowana jest jednej postaci, co wg mnie jest ciekawym zabiegiem - ukazuje różne punkty widzenia, niejednokrotnie akcja poszczególnych rozdziałów przeplata się ze sobą i losy bohaterów krzyżują się w ciekawych sytuacjach. Dobra pozycja dla fanów fantastyki, choć zbiera też wiele batów (wielowątkowość porównywana do telenoweli brazylijskich). Dla mnie to niezobowiązująca lektura do wanny, czy na wieczór po ciężkim dniu. 

Twórczość Martina zyskała na jeszcze większej popularności, gdy na jej podstawie telewizja HBO stworzyła serial, którego czwartą serię będziemy mieli okazję przywitać 4 kwietnia (moje urodziny! :D ). Do serialu mam nieco zastrzeżeń, ale przyznaję, że oglądałam z zapartym tchem i czekam na kolejną serię. Po kolejne tomy sagi też mam zamiar sięgnąć. Jedna rada, dla tych, którzy zabierają się za lekturę - nie przywiązujcie się za mocno do bohaterów. ;) 


Dajcie mi proszę znać, co ciekawego przeczytaliście ostatnio. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina