piątek, 29 listopada 2013

Zakupy. TK Maxx. "Dlaczego sobie to robisz?"


W TK Maxx szukałam sportowej kurtki w rozsądnej cenie. Takiej, w której mogłabym wyskoczyć z basenu (no, nie z samego basenu z wody, ale z budynku ;) ), Zumby, czy po prostu na spacer (w wydaniu sportowym) w jesienno - zimowe dni. Takiego zamiennika dla mojej ukochanej kangurki, która przejechała ze mną po całych wyspach i nie raz ratowała od deszczu i wiatru, a która już się nieco znosiła, a i jest mało praktyczna dla osoby z odstającym brzuchem. Jak to w życiu kapryśnej kobiety bywa poszłam po kurtkę, a wyszłam z czymś innym. 


A konkretnie z olejkiem, który podobno jest dobry do pielęgnacji skóry, szczególnie w okresie ciąży (na opakowaniu jak byk pręży się zgrabna kobieta z wielkim brzuchem). Skusił mnie, bo ma bardzo dobry skład, brak parafiny, a i przyznać muszę - do olejków mam słabość. Zapach bardzo ładny (cytrusowy), konsystencja jak na olejek przystało, skład naturalny, ale czy zadziała? Tego nawet najstarsi górale nie wiedza. Na pewno doraźnie zatrzymuje wilgoć w skórze. Pojawi się w projekcie denko.




Do koszyka dorzuciłam też obciążniki Everlast - na kostki lub nadgarstki, każdy po 600g (mam różne sprzęty do ćwiczeń z tej firmy i jestem zadowolona). W okresie ciąży zrezygnowałam z jazdy konnej, ale nie z aktywności w ogóle. Na Zumbie nie skaczę tak energicznie, jak kiedyś, wsłuchuję się w organizm i on mi podpowiada, że mogłabym wycisnąć z siebie nieco więcej. Jednak ze skakania jak dzika, słuchając rad mojej instruktorki zrezygnowałam. Dołożyłam więc sobie obciążniki na nogi. Niby tylko 600g, ale przy setce powtórzeń mięśnie odczuwają różnicę.

Tak wiec idę sobie do kasy z tymi dwiema rzeczami (dzielnie nie kupiłam nic do domu, a może po prostu widziałam, że przed nami jeszcze Ikea? ;P ), a młodzian na kasie z zawadiackim uśmiechem na twarzy, pakując wszystko do torby:

- Dlaczego sobie to robisz?

Wiedziałam doskonale, że chodzi o ciężarki Everlast, ale ja, jak to ja z premedytacją spojrzałam mu w oczy i powiedziałam udając głupa: 

- Ale o co Ci chodzi? O ciężarki, czy o tę rzecz dla ciężarnych? Bo jeśli o to drugie, to już za późno...

 Zmieszał się lekko. ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

środa, 27 listopada 2013

Ciuchy w ciąży. Tydzień 22.







Sukienkę w pepito uwielbiam i mam ją chyba od dwóch lat, a kupiłam w Primark za wygórowaną cenę. ;) (ok. 12 funtów). Jest to sukienka na obecną pogodę, bo jest z nieco grubszego materiału. Miała pomarańczowy pasek, ale już się w niego nie mieszczę, więc noszę bez. Szalenie wygodna. Pod spodem termiczny top z HeathTech. Szpilki a'la tweed z Next.


Spodnie to rurki dla ciężarówek z Next, już się pojawiły w tej serii. Top z Uniqlo, też seria termiczna HeathTech, ale tym razem wypuszczona w kooperacji z Orla Kiely - jedną z moich ulubionych projektantek. Lubię jej klasyczne ciuchy, ale także akcesoria do domu. Mam z tej kolekcji drugi top, który pewnie się też pojawi kiedyś na blogu. Topy pojawiły się w rewelacyjnej cenie, ok. 13 funtów. Dla fanów talentu Kiely nie lada gratka, tym bardziej, że regularne kolekcje są drogie (dla przykładu przepiękne spódnice startują od 200 funtów). Botki jakieś stare, to ich ostatni sezon. ;) Next, stylizowane na militarne (opinaczy nie widać, są od spodniami).

Sukienka podkreśla powiększający się brzuch, prawda? ;) Choć nie mam jeszcze piłki, mam brzuch jak nażarta baba z wzdęciem. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


poniedziałek, 25 listopada 2013

Stan błogosławiony. Przekleństwo to ludzie.


Nie, nie mogę powiedzieć, że w 100% przez cały czas czuję się rewelacyjnie. Tu czasem pobolewa, czy dokucza, ale generalnie rzecz biorąc - tak, mogłabym powiedzieć, że to jest błogosławieństwo - mam w sobie nowe życie (no cóż, Schopenhauer by się ze mną nie zgodził ;) ) i generalnie czuję się dobrze.


źródło: buzzle.com

Co jest przekleństwem w ciąży? Inni ludzie. A w szczególności (przykro mi to stwierdzić) - kobiety. 

Dla porównania: mój szef codziennie rano: dzień dobry, jak się ma duży brzuszek? (nawet gdy jeszcze nie było go widać) kontra nasza sekretarka: rzygasz już? Nie? Możesz jeść, masz apetyt, serio? To dziwne. W nocy nie jesz? Ale zobaczysz jak Ci tylko brzuch wywali, ten pępek wygląda okropnie... 

Ale i tak najlepsza była w kwestii gratulacji. O tak, gratulacje to osobny rozdział. 

Kobieta oczekującą dziecka ostatnie czego chce usłyszeć to:

- kiedy wrócisz do pracy?
- kto się zajmie dzieckiem? Przecież nie macie rodziny i nikogo do pomocy w pobliżu.

Ale najlepsze jest: jeszcze nie gratuluję, jest za wcześnie (w sensie - możesz jeszcze stracić to dziecko).

Co się stało ze starodawnym, grzecznym: gratuluję albo wszystkiego dobrego? Na to było stać moich znajomych i przyjaciół, którzy nie znoszą wręcz dzieci, ich nie mają lub/i nie planują mieć. Jak widać, nie wszystkim to od razu przychodzi do głowy, gdy słyszą, że ktoś jest w ciąży. A szkoda.

Rzygasz?

Skoro ja rzygałam, ciocia Hela rzygała, Krysia z drugiego piętra też, to Ty także musisz. Jak nie rzygasz, to może jednak nie jesteś w ciąży? Pierunie! Jestem w ciąży i nie, ani razu nie rzygałam - serio, mówię Wam, I tell you. ;) 

Śledzie, kiszone ogórki, lody, ciasteczka imbirowe? 

Moje życie w dużej mierze podporządkowane jest kulinariom. Czytam o nich, gotuję, oglądam na YouTube, często o nich myślę i przez ostatnie powiedzmy 20 lat, albo od kiedy pamiętam miewam napady uczucia, że coś muszę nagle zjeść. Takie zachcianki. Dotyczą rożnych rzeczy - pikli, domowego ciasta z okresu dzieciństwa, pierogów, kuchni indyjskiej, czy lodów. Śledzie takie typowo polskie, to u mnie rarytas, do polskiego sklepu mam 50km, nie chce mi się tam jeździć regularnie, więc miewam na nie napady - jak to na rarytas. Ciąża nie ma nic do tych smaków. No, ale jak wyżej - skoro Ty miałaś ochotę na śledzie, ciocia Hela itd... Albo - na kwaśne to chłopak, na słodkie - dziewczynka. Co ja bym zrobiła bez tych biblijnych przypowieści? (sic!)

Kiedy będziesz odpoczywać?

Eeee... Jak się zmęczę, to odpoczywam? Kładę się na sofie z książką, filmem, czy tak po prostu pod kocem i odpoczywam? Co więcej - chodzę na fitness i ćwiczę w domu - dla mnie to forma relaksu. To chyba zasługuje na osobny wpis. :)

Dlaczego jeszcze pracujesz? Nie idziesz na L4? 

A dlaczego miałabym nie pracować, skoro czuję się dobrze, a ciąża rozwija się prawidłowo? Siedzę przy biurku większość dnia, z przerwami na krótkie spacery po biurze, do banku czy na pocztę (jak ładna pogoda, to w przerwie na lunch na świeżym powietrzu), a jak skończy mi się papier do drukarki, to kolega wnosi mi na piętro cały karton, abym nie dźwigała. Zwolnienie lekarskie z powodu ciąży? To nie jest Polska... 

A propos różnic miedzy UK, a Polską, to jest kilka ciekawostek. Chyba poświecę im osobny wpis. 

Zęby Ci się już psują? Ewentualnie: uważaj, bo zęby Ci się będą psuły.

A najlepsze jest to, że usłyszałam to od jednej pani, której dieta pozostawia wiele do życzenia, a jedynym źródłem wapnia w jej menu wydaje się być serek Danio. 

Serio - jakby to wziąć do kupy wszystko, to pomyślałabym, że ostatnie 5 miesięcy miało być orką na ugorze, a ja będę się wiła z bólu, w środku nocy wysyłała lubego po pudełko lodów, albo będę musiała zbierać na sztuczną szczękę. I tak wiem - jeszcze dużo przede mną. Piszę tu o reakcjach, radach i pytaniach, które wywoływały we mnie nieodpartą chęć ucieczki na totalne pustkowie i wycia do księżyca.

I moje ulubione na koniec. TADAM!

Co z kotami? albo Nie zmieniasz chyba kuwet? albo Serio nie miałaś testu na toksoplazmozę? 

Co ma być z kotami? Poza tym, że chyba czują, że jestem w ciąży, bo się tulą bardzo, nawet Buka, która w przeciągu ostatnich 7 lat przejawiała miłe uczucia może trzy razy, to teraz codziennie wchodzi mi na kolana, ugniata i mruczy, a najchętniej śpi obok mojego brzucha.

Kuwety to działka lubego i zawsze tak było w naszym domu. A testu nie miałam, gdyż wg brytyjskiego systemu zdrowotnego nie jestem w grupie podwyższonego ryzyka (jak kobiety pracujące na farmie, czy w biznesie weterynaryjnym). Testu się dla mnie nie przewiduje, a ja nie jestem Don Kichotem, aby walczyć z systemem - wydaje mi się, że warto w tym okresie poświecić energię na inne działania i zadbać o siebie jak najlepiej mogę. 

Zabawne, że nikt nie spytał, kto zajmuje się naszym ogródkiem warzywnym, albo czy myję dokładnie sałatę, albo czy oprawiam surowe mięso w rękawiczkach? Tak, toksoplazmoza to nie jest od kocia choroba, ryzyko czai się gdzieś indziej. Nie bagatelizuję jej, bo to choroba, która zagraża ciąży, ale mówię, że koty to nie jest największy problem, a ona sama obrosła grubą warstwą mitów. A wszystkim, którzy wyrzucili koty z domu, gdy pojawiła się ciąża powiem tak: nie zasłużyliście na kota. Nie jestem pewna, czy w ogóle na jakiekolwiek zwierzę poza rybkami w akwarium.  Nawet w przypadku, gdy kobieta nie ma przeciwciał, co wykazuje test, to należy zachować środki ostrożności, a nie pozbywać się zwierzęcia z domu.


Z reguły po każdym z tych pytań pada moja grzeczna odpowiedź (tak, pomyślałam, że dam upust emocjom na blogu), po której następuje zdziwienie pytającej. Bo przecież każda kobieta musi znosić ciążę tak samo. A systemy opieki zdrowotnej na całym świecie funkcjonują na tych samych zasadach. A już najlepsi są po prostu ginekolodzy z Polski i tylko do nich powinnam latać, nie zważając na koszty (moje i podatników) i ewentualnie konsekwencje zdrowotne. 

 A i czekam jeszcze na opowieści o koszmarze porodu, bo tego właśnie mi trzeba. ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 22 listopada 2013

Jak zdenerwować Anglików? Mowa o imieniu.



A konkretnie: jak zdenerwować Anglików mieszkających na wsi w Północnym Yorkshire zajmujących się od pokoleń farmą i takich z typu WASP (White Anglo-Saxon Protestant)? Luby wpadł na wyśmienity pomysł.

Nagabywali go o imię naszego syna. Odpowiedział, że jest takie jedno angielskie imię, które było najbardziej popularne w Londynie i w trzech innych rejonach Anglii w 2012 roku wg rządowych statystyk. 

Mohammed.*



zrodlo: http://www.loose-as-a-moose.co.uk

* w pierwszej piątce było też Muhhamad.


--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

środa, 20 listopada 2013

Ciuchy w ciąży. 21 tydzień.

 
Spodnie ciążowe, o których pisałam we wpisie o zakupach, a topy nadal regularne. :) Czerwony z Next, beżowy z BiuBiu, dokładnie ten sam model, który pokazywałam w 20 tygodniu w wersji niebieskiej. Pod spodem mam termiczne topy z Uniqlo, seria HeathTech. 

W tym tygodniu weszłam na wagę i się trochę przeraziłam, ale trudno - teraz nie mogę być dla siebie za surowa. Ciąża i niska temperatura nie sprzyjają jedzeniu małych ilości i lekkich dań - mi się koszmarnie chce węglowodanów (ziemniaki wróciły do łask). Jeszcze się mieszczę do większości regularnych ubrań. Do górnych części, dolnych nie - dwie pary ciążowych spodni ratują mój tyłek. ;)



--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 18 listopada 2013

Alpha H Liquid Gold - płyn z kwasem glikolowym. Recenzja produktu.



Produkt ten od dawna zachwalany jest przez jedną z moich ulubionych blogerek/vlogerek urodowych Ruth Crilly - jedną z dwóch Brytyjek, które regularnie czytam i oglądam na YouTube od lat i ich opinię sobie cenię. Mimo, że nie jest to produkt najtańszy, to zasłużył na stałe miejsce w moim zestawie kosmetyków do pielęgnacji. 

Po lewej stary, po prawej nowy design

Skusiłam się na niego ubiegłego lata, gdyż postanowiłam regularnie używać produktów z kwasami, a poza tym byłam koszmarnie pogryziona przez meszki. Moja skóra zachowuje się w taki sposób, że wszelkie wypryski, bąble, pryszcze itp. znikają dość szybko, ale plamki po nich potrafią zostać miesiącami. :( Najgorzej jeśli je opalę, wtedy jest szansa, że w mniej lub bardziej bladej postaci zostaną na zawsze. Są to małe plamki, ale dla mnie osobiście pigmentacja skóry postarza ją bardziej niż wszystkie zmarszczki. Stąd mam nieco fioła na punkcie kosmetyków wyrównujących koloryt skóry, rozjaśniających, a także filtrów przeciwsłonecznych. 

Jest to płyn do stosowania na noc, którego zadaniem jest złuszczenie naskórka, rozjaśnienie i wyrównanie kolorytu skóry, walka z zaskórnikami i powiększonymi porami. Co ważne, to nie jest produkt jaki nakłada nam kosmetyczka w salonie - stężenie kwasu glikolowego jest niewielkie, nie przekracza 5%, inne składniki to wyciąg z lukrecji i jedwabiu. Ale także alkohol. Tego ostatniego się obawiałam, okazuje się, że niepotrzebnie. Skóra po preparacie wydaje się być delikatnie napięta, ale nie ściągnięta, czy sucha. W zasadzie codziennie używam czegoś z SPF 20-50, więc nie ryzykowałam wyjścia na słońce bez ochrony podczas używania tego produktu, choć jak wspomniałam stężenie kwasu nie jest duże. Nie robiłam tego na wszelki wypadek - tak po prostu wyszło. 

Preparat można nakładać co 2-3 dni. Umytą i osuszoną twarz i szyję przecieram wacikiem nasączonym nim i już nic innego nie nakładam. Używam tylko jako kuracji nocnej, jak zaleca producent. O dziwo, skóra po leciutkim zaczerwienieniu i czasami bardzo delikatnym pieczeniu przez minutę po użyciu produktu, nie jest wcale ściągnięta, sucha itp. Można użyć po tym kremu na noc, ale jak zapewnia producent - działanie jest lepsze, gdy Liquid Gold zastosujemy samodzielnie.  

Skład: Aqua, Alcohol Denat., Glycerin, Hydrolysed Silk, Glycolic AcidPotassium Hydroxide, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Glycyrrhiza Glabra Extract.

Cena to ok. 32 funty za 100ml, opłaca się kupować większe opakowanie, bo wychodzi taniej. Zwróćcie uwagę na to, że w obiegu mogą być dwa opakowania. Jedno z nich (czarno-białe) to stara wersja i może być jeszcze w obiegu (sprawdźcie tylko datę przydatności do użycia).



Na zdjęciu widać skórę mojej twarzy przed kuracją i w trakcie - wydaje mi się, że efekty mówią same za siebie. Teraz używam tego produktu niema stale z małymi przerwami, gdyż skóra ma po nim ładniejszy koloryt, nabiera blasku, a pory są zmniejszone. Prawdopodobnie za jakiś czas sięgnę po kolejny produkt z tej linii dla uzupełnienia kuracji - serum lub krem. 

Kwasy a ciąża

W internecie sporo jest dyskusji na ten temat. Czytałam setki stron w języku polskim i angielskim, po tym jak moja położna stwierdziła, że ona nie wie nic na ten temat i mi nie pomoże. Po zrobieniu porządnego rozeznania uznałam, że będę używać w ciąży preparatu z kwasem glikolowym w stężeniu nie większym niż 5%, a także produktu z kwasem PHA, także 5%. Generalnie zasada taka, że kwasy powinny być stosowane w małym stężeniu w ciąży, bo zatrzymują się wówczas na poziomie naskórka, nie wnikając do skóry właściwej i powinno unikać się kwasu salicylowego (popularnego w wielu kosmetykach; może powodować powikłania dla dziecka). No i nie każda kobieta w tym okresie zniesie kosmetyki z kwasami - hormony płatają figle i właściwości skóry mogą się zmieniać. To jest sprawa indywidualna. Zdecydowanie unikałabym stosowania kuracji kwasami w gabinecie kosmetycznym w tym okresie - ich stężenie jest za duże. 

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


niedziela, 17 listopada 2013

Kawa to zuo!

A ja jestem zuo kobieto. Bo piję prawdziwą, kofeinową zaparzaną kawę w ciąży. Nie hektolitrami, w porywach 3-4 niewielkie kawy (mniej niż 100mg kofeiny w jednej porcji?) tygodniowo z dużą ilością mleka, ale wiadomo - kofeina w ciąży szkodzi tak samo jak czosnek, ostre przyprawy i inne, o których teraz nie pamiętam (sic!).
 


weekendowe śniadanie - tosty francuskie, powidła i zła kawa ♥
 

No dobra, umówmy się - nadmiar (podkreślam nadmiar - więcej niż 300mg dziennie) kofeiny na pewno szkodzi, zresztą mój organizm sam mi chyba podpowiedział, że kawa i mocna herbata na początku nie teges, bo w pierwszym trymestrze nie bardzo miałam na nie ochotę, mimo, że zasypiałam na stojąco, a często po obiedzie ze stołu zbierał mnie luby. Coli i napojów energetyzujących nie pijam w ogóle. Czekolady nie wcinam kilogramami. A kawę piję i będę pić, dopóki mam na nią ochotę, czy dopóki nie okaże się, że mam nadciśnienie.

Kawa w ciąży smakuje mi i traktuje ją jako coś ekstra, smakołyk, a nie podstawę mojej diety. Tak poza tym, to moje normalne ciśnienie to 90/55, a parę tygodni temu położna nie była w stanie w ogóle go wyczuć, a także pobrać krwi. Odeszła załamana z pustymi fiolkami. Ciśnienie miałam w statystycznej  normie, gdy skoczyło mi z emocji przed drugim usg - 120/80 - książkowe! Tak samo mi skacze, jak czytam, że od momentu zobaczenia pozytywnego wyniku na teście ciążowym kobiecie zostaje tylko kawa zbożowa przez 9 miesięcy.

Przesadzanie w obie strony jest niezdrowe. Pamiętajmy o tym. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


piątek, 15 listopada 2013

Biedny Franek



Żaden z naszych trzech kotów nie jest praktycznie w ogóle nazywany wedle oryginalnie nadanego im imienia. 

Buce zrobiliśmy przysługę. W schronisku była Piculliną (uch), po przyjeździe do domu została Liną, potem Leną, a potem ze względu na charakter - Buką. Buka vs Picullina - naprawdę zrobiliśmy jej przysługę, jakkolwiek źle kojarzy się Buka. Jest więc Buka, Buczka, Buczkowska, Bukłak, Bukiszon, Bucznik (od Buka + Tucznik).


Buka

Mimi. Imię nadaliśmy jej pierwsi, gdyż na farmie, na której dała się złapać (jako jedyna z kociej rodziny, dlatego luby mówi na nią Bubel) nie nadano jej imienia. Piała cienkim głosem (do dziś pieje), więc kiedyś padło imię Mieniak (kto czytał Sapkowskiego, ten kojarzy). Teraz najczęściej jest Mieniut.


Bubel

Franek. Chyba wyszedł najgorzej na całym biznesie. Choć biorąc pod uwagę, że pierwsza właścicielka nazwała go, uwaga, Sweetie (miałam ochotę ją spytać - what were you thinking?!) i zasugerowała, że mamy nie zmieniać imienia, gdyż kilkutygodniowy kotek się do niego przyzwyczaił, to chyba nie przegrał, aż tak bardzo. Zapakowałam malca do transportera, pożegnałam się z panią od świetnych kocich imion, wsadziłam go do fury i powiedziałam: jedziemy do domu, Marlon. Marlonem został przez kilka tygodni. Był tak durny i wierny niczym psisko, że zaczęliśmy wołać na niego Franuś, bo jakoś bardziej pasowało... Ale kilka tygodni temu... 

Dyskutowaliśmy o imieniu dla syna. Oboje zgadzamy się co do tego, że imię ma być słowiańskie. Mamy kilka propozycji, ale chcieliśmy poszerzyć wiedzę na temat takich imion męskich. Na brzmienie jednego z nich wybuchliśmy gromkim śmiechem, a ja aż się popłakałam. Na nieszczęście dla Franka (a na szczęście dla naszego syna), jako jedynego przedstawiciela męskiego wśród kociarni uznaliśmy, że imię mu bardzo pasuje. 

Bolelut :D



Jakie?

BOLELUT

:))))))))))

Buka, Bubel i Bolelut - pięknie! Kolejnego ranka dostałam smsa od lubego z zapytaniem, czy Bolelut w domu. Poplułam się kawą. 

-- 

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

 

środa, 13 listopada 2013

Sucha skóra twarzy vs. porady suchary. Recenzja serum Caudalie.

Pierwsze 16 tygodni:

"Jaka masz piękną, świetlistą cerę! Promieniejesz! Będzie chłopak."

Ok. 18 tygodnia ciąży, problemy z cerą się pojawiają:

"Bankowo dziewczynka! Zabiera Ci urodę!".

Gdyby nie to, że na usg na bank było widać jedno serce, jedną głowę, po parze rąk i nóg, to słuchając tych guseł uwierzyłabym, że będzie para bliźniaków. ;P

Tak nieskromnie dodam, że na kłopoty z cerą nigdy nie mogłam się skarżyć. Nigdy nie potrzebowałam podkładu, który mocno by krył (od paru miesięcy w ogóle używałam tylko kremu BB), łaskawie ominął mnie trądzik, a od kiedy przestałam się opalać, to w ogolę słyszę, że praktycznie się nie starzeję. Jakby trzydziestolatka miała naprawdę jakieś straszne problemy ze starzejąca się skórą. ;P Ale wracając do tematu - skórę mam raczej cacy, poza małymi wyskokami w strefie T - wiadomo, kobieta ma cykle hormonalne i skóra jest z nimi powiązana. 

No, to zaczęło mi się sypać parę tygodni temu. Zaczerwienienia głównie na policzkach, okropne ściągniecie, suche płaty skóry odchodzące z twarzy. Olejki naturalne, których dotychczas używałam nie dały sobie z tym rady. Po poradzeniu się znajomych zamówiłam serum nawilżające z Caudalie, bo akurat miałam 25% zniżki na tę markę, a w cenach regularnych do najtańszych nie należy.  


Caudalie Vinosource S.O.S Thirst-Quenching Serum, 30ml, cena regularna ok. £30
 
Caudalie to francuska firma produkująca kosmetyki do pielęgnacji twarzy i ciała, do każdego typu skóry. Marka została stworzona w 1995 roku, a receptura kosmetyków oparta jest na bazie wyciągu z pestek winogron. Do produkcji kosmetyków używane są przede wszystkich składniki pochodzenia naturalnego  - z winorośli.

To wysoce naturalne (97% składu) serum, które intensywnie nawilża i koi skórę. Może być stosowane jako codzienny krok pielęgnacyjny pod krem, aby nawet odwodniona skóra była odpowiednio nawilżona, polecany jest do każdego rodzaju skóry. Ja mam mieszaną, z tendencją do lekkiego tłuszczenia i zaskórników w strefie T i raczej suchych policzkach. Ostatnio cera mocno mi się przesuszyła. Po ok. 3 dniach stosowania serum na dzień pod krem było widać dużą różnicę; na chwilę obecną używam go od ok. 3 tygodni i jestem zachwycona. Zobaczę jak cera zachowa się po odstawieniu kosmetyku. Jednak już z rana bez stosowania kremu czy serum widzę, że stan cery się znacznie poprawił. 

Formuła jest niezwykle lekka, beztłuszczowa, dla niektórych może ukazać się zbyt wodnista, ale mi taka odpowiada - łatwo się rozprowadza na skórze, szybko wchłania, nie roluje pod kremem na dzień. Zapach nie jest drażniący, a opakowanie szklane z pompką - produkt się nie marnuje, bo z opakowania wychodzi jednorazowo dokładnie tyle ile trzeba - jedna pompka na twarz, dwie na twarz i szyję. 

Prawdopodobnie będę wracać do tego produktu, bo tak jak mówi jego nazwa - gasi on pragnienie suchej skóry. 


Główne składniki: woda winogronowa bio, kwas hialuronowy, polifenole z pestek winogron.



Znacie tę markę? Cenicie? A może macie swoje własne ulubione typy ratunkowych nawilżaczy?

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 11 listopada 2013

Seriale, seriale. Downton Abbey.


Latem, jak nie spałam akurat, to byłam senna i czytanie często doprowadzało mnie do jeszcze większej senności. Nie mówię już o innych aktywnościach, do których wymagana była siła fizyczna. To, że mieliśmy czasem porządny obiad z deserem (zobaczcie serię "Luby gotuje"), umyte okna, odkurzone dywany i nakarmione koty to zasługa lubego. W momentach między dogorywaniem (nic mi nie było poza koszmarnym zmęczeniem!), a przesypianiem życia, śmignęłam sobie z wszystkimi seriami "Friends" (reklamować nikomu nie muszę). Serial oglądałam wieki temu, ale zawsze chętnie wracałam do przypadkowych odcinków, gdy na nie trafiałam w TV.

Odkąd nie mamy TV trochę wypadłam z obiegu serialowego, bo z zasady nie piracę, a i trochę czasu zajmuje mi przekonanie się do nowinek typu wypożyczalnia filmów on-line. ;) Taki ze mnie osioł. Zdałam sobie sprawę, że od lat w zasadzie nie obejrzałam nowego, dobrego serialu. Ostatni, to chyba "Camelot" - porzuciłam go po kilku odcinkach, bo trochę nudził, bo wyjechaliśmy na wakacje do Włoch, a po powrocie wyrzuciliśmy telewizor i nawet bardzo ciekawa kreacja młodszego z braci Fiennes (Josepha) jako Merlina nie uratowała tego serialu. Nigdy nie wróciłam i nie obejrzałam serii do końca.

Jak już się przekonałam do Lovefilm.com to jadę z tym koksem. ;) 

Maggie Smith, zrodlo: http://coolspotters.com

 Zaliczone mam trzy serie "Downton Abbey", wiem, że czwarta jest obecnie emitowana w UK, ale nie mam TV i poczekam na wydanie na DVD. Zresztą już słyszałam negatywne opinie o ostatniej serii. Trzy pierwsze podobały mi się szalenie, a niektóre kwestie wypowiadane przez Dowager Duchess Lady Grantham, graną przez genialną Maggie Smith przyprawiły mnie o ataki śmiechu. 


"Nie bądź defetystą, moja droga. To takie w stylu klasy średniej"

Albo:

"Ostatniej nocy wyglądał tak dobrze! Oczywiście to mogło się przydarzyć tylko cudzoziemcowi... Żaden Anglik nie śniłby nawet o umieraniu w czyimś domu, szczególnie kogoś kogo nie znał". 

Czy:

Cora: W Ameryce jest inaczej...
Lady Grantham: Tak wiem, mieszkają w wigwamach.

  
I jak jej nie kochać? :) 

Serial ukazujący życie rodziny Lorda Grantham i jego służby jest niezwykle dopracowany pod kątem historycznym, nie dziwota zresztą, bo Wielka Brytania na wielką spuściznę z epoki mocnych podziałów klasowych (które do dziś całkowicie nie zniknęły, ale to już temat na inny wpis), może wiec dysponować autentycznymi wnętrzami, rekwizytami, a ta jakby nie patrzeć - opera mydlana (choć zrobiona ze smakiem) - zyskuje poklask nawet w krajach, które systemu owego nie znają z autopsji, albo precz pozbyły się go dawno temu nierzadko w krwawych okolicznościach. 

Piękna muzyka, bardzo dobra gra aktorska i co mnie jeszcze bardzo cieszy - akcja dzieje się po sąsiedzku. Choć autentyczna posiadłość, w której kręcono serial wcale nie znajduje się w Yorskhire, to bohaterowie odwiedzają nieodlegle mi York, Thirsk, Ripon czy Richmond. Jeśli macie ochotę poczytać więcej o tej posiadłości, to zachęcam do lektury wpisu Ani. 

Lubicie dobrze skrojone seriale kostiumowe (te stroje kobiet z epoki! ♥) z niezłymi dialogami, dość wartką akcją, nakręcone w przepięknych historycznych wnętrzach? Jeśli tak, to polecam gorąco. W Polsce niestety TVP się nie popisała emitując go w poniedziałki o 22. Oglądalność podobno była marna. 

Na deser jedna z moich ulubionych scen, w której Lady Grantham zostaje zaskoczona przez... krzesło obrotowe. :D 


Znacie, lubicie ten serial?
--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

niedziela, 10 listopada 2013

Projekt denko #1


Czyli jakie produkty kosmetyczne (pielęgnacja i makijaż) zużyłam w ostatnich tygodniach i co o nich sądzę.




Biały Jeleń, Mydło naturalne Premium (z wyciągiem z lnu), Pollena-Ostrzeszów, 100g, ok. 4 złote

Jedno z moich ulubionych mydeł, nie zliczę, które to opakowanie i mam zapas w domu, więc będę sięgać po nie regularnie. Nie wysusza skóry, nie powoduje uczucia ściągnięcia, swędzenia (powodowanego przez wiele mydeł zawierających SLS-y). Pomaga goić się drobnym zmianom skórnym. Dodatkowy plus to niewątpliwie niska cena. Jak nie mam czasu i ochoty na oczyszczanie olejowe, to myję nim nawet twarz (radzi sobie świetnie z demakijażem).


Hipoalergiczne mydło naturalne Biały Jeleń z otrębami pszennymi, 100g, ok. 5-6 złotych 
 
Jak wyżej - uwielbiam to mydło i stosuję zamiennie z tym z lnem. Otręby pszenne oraz ekstrakt z owsa doskonale oczyszczają i wygładzają  skórę, ale mydło jest na tyle delikatne, że taki peeling można sobie fundować nawet codziennie. Obowiązkowy produkt w mojej łazience. 


Krem Oilatum Natural Repair Face Cream, 50ml, ok. 7-8 funtów 


Cudownie lekki, mocno nawilżający, idealny dla skóry odwodnionej, wrażliwej, alergicznej. Nieperfumowany. Stosuję na noc, po użyciu serum, a także na dzień w dni, które nie wychodzę na zewnątrz i w związku z tym nie stosuję filtra SPF. Kupuję regularnie, ale teraz zrobiłam przerwę, bo testuję coś nowego. Produkt do którego prędzej czy później wrócę. 


REN Skincare Evercalm Global Protection Day Cream, 50ml, ok. 27 funtów 
(zużyłam miniaturkę 10ml)

Formuła mocno nawilżająca i kojąca dla skóry narażonej na zanieczyszczenia (smog, życie w mieście) i tak rzeczywiście działa (w sensie nawilżenia), ale poza tym nie ma w moim odczuciu więcej plusów. Co więcej regularna cena mnie odstrasza do kupowania, nie jestem grupą docelową, bo mieszkam na wsi, więc zanieczyszczenia miejskie mnie nie dotyczą. Drażni mnie zapach - jest różany, ale dość mocny. Nie lubię tego w kremie do twarzy. Zużyłam miniaturkę i nie kupię regularnej wersji.


REN Skincare Gentle Cleansing Milk, 150ml, ok. 16 funtów 
(zużyłam miniaturkę 10ml)

Czyli mleczko do oczyszczania do kompletu z wyżej wymienionym kremem. Zapach mi odpowiadał, bo choć podobnie intensywny jak w przypadku kremu, to przy oczyszczaniu twarzy mi nie przeszkadza. Co mam powiedzieć? Nie jestem fanką mleczek kosmetycznych. Nie używam, ten produkt był miniaturką do wypróbowania. I byłam miło zaskoczona. Wg zaleceń producenta mleczko rozprowadza się dłońmi bezpośrednio na skórę, masuje, a potem spłukuje ciepłą wodą. Dla mnie brak konieczności bawienia się wacikami (nie cierpię!) to duży plus. Mleczko dobrze oczyszcza, ściąga delikatnie makijaż, skóra jest po nim miękka i odżywiona. Ciekawy produkt, ale dla mnie za drogi do używania codziennego, więc nie kupię regularnej wersji. Lubicie mleczka oczyszczające? Wtedy polecam. 


SKINFOOD Good Afternoon Honey Black Tea - krem BB, kolor - Light, 30g, ok.6 funtów 

Mój absolutnie ukochany produkt, który poleciła mi Ptasia. Odkąd go używam odeszłam od mojego świetnego, acz kosztownego podkładu Estee Lauder. Krycie jest średnie, co mi odpowiada, konsystencja kremowa (do aplikacji używam wilgotnego Beauty Blendera, daje lepsze efekty przy tej konsystencji niż palce czy pędzle), pięknie pachnie, zawiera SPF 20. Jeśli chodzi o krycie - wyrównuje koloryt skóry, ale np. nie zakrywa zupełnie piegów, dlatego go tak lubię, bo na przebarwienia i zmiany skórne stosuję korektor. Na mojej mieszanej cerze wymaga przypudrowania w strefie T.

Co obiecuje producent?

Nawilżający krem BB dodający blasku cerze. Słodki miód i aromatyczna herbata zmiękczają skórę sprawiając, że jest ona sprężysta. Dzięki zawartości herbaty skóra jest promienna i żywa przez cały dzień.


W moim przypadku tak właśnie jest. Wracam do produktu, właśnie zaczęłam 3 opakowanie (od maja). Polecam gorąco, ale nie od polskich pośredników (!), a najlepiej prosto z Korei. Znam jeden sklep (Cosmetic Love), w którym wysyłają na cały świat (ekonomiczna przesyłka za darmo), zamawiam od nich od pół roku, żadna paczka nie zaginęła, maksymalnie czekałam ok. 2 tygodni, zawsze dorzucają próbki. 

Apha H Liquid Gold, płyn z kwasem glikolowym, 100ml, ok. 30-32 funty 

To jest mój Święty Graal toników specjalistycznych i w ogóle produktów pielęgnacyjnych. Poświęcę mu osobną recenzję już wkrótce, także w kontekście używania kwasów w ciąży. Co więcej - będą zdjęcia mojej twarzy przed i po kuracji. Zmiany spektakularne, więc zaglądajcie tu proszę.


Znacie, używacie któregoś z tych produktów? Dajcie znać, co o nich sądzicie.

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 9 listopada 2013

Myślisz o karuzeli? Nie jesteś w ciąży.



Lektura wątków ciążowych na forach internetowych jest nieocenionym źródłem rozrywki. Zasadniczo staram się unikać, ale czasem jednak coś mnie podkusi, aby zajrzeć. 

Wybieraliśmy się do wesołego miasteczka z najdłuższą kolejką górską w Europie (Lightwater Valley) i tę od razu sobie odpuściłam, do głowy mi nie przyszło, aby siadać na coś, co powoduje duże przeciążenia. Luby miał wątpliwości, czy ja w ogóle powinnam siadać na karuzele, więc temat został wrzucony w Google, ale też ustaliliśmy, że w razie wątpliwości dzwonimy na infolinie z NHS (brytyjskiej służby zdrowia). Wątpliwości rozwiały jednak tablice informacyjne przy każdej karuzeli - miały specjalne oznaczenia dla kobiet oczekujących dziecka.

Ale przy okazji sznupania w Googlach dowiedziałam się z jednego z forum, że absolutnie nie można jeździć na karuzelach w ciąży, a w ogóle, to ile to pytająca ma lat, że chce jeździć na karuzeli, że ma dziwne podejście, a najlepsze byli to:


Czy Ty naprawdę jesteś w ciąży?
Karuzela to ostatnia rzecz, o której myśli ciężarna... 


Ekhm... Czyżby? ;)

To ja z ognistowłosą Mami i Sis w arafatce. ♥ Nóżkami przebierałam, aby wejść na karuzele; zaliczyłam więc te lajtowe, a jak tylko będę miała możliwość, to wracam tam i zaliczam wszystkie hard core'owe. :) To niezłe miejsce na całodniową rozrywkę, jeśli będziecie kiedyś w Północnym Yorkshire to polecam (płacicie za wstęp raz, jeździcie na wszystkim). 



Swoją drogą - o czym, do jasnej cholery, myśli kobieta w ciąży? Macie jakieś typy? ;)
--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


piątek, 8 listopada 2013

Ciuchy w ciąży. Dwudziesty tydzień.

Czyli jak długo uda mi się nie kupić typowo ciążowych ciuchów poza dwiema parami spodni, o których Wam pisałam TUTAJ

W miarę możliwości pokażę tygodniowo 2-3 zestawy. Przy okazji będzie widać progres brzucha. ;) To nie jest strój dnia (OOTD). :P To jest dokumentacja dla mnie, rodziny w Polsce (kibiców brzucha, ha, ha!), kobiet, które po zajściu w ciążę wpadają w szał kupowania ciuchów ciążowych, w których - nie oszukujmy się - pochodzimy krótko, no chyba, że planujemy 4-5 dzieci, to wtedy można rozważyć kupno czegoś, co w przeciwnym wypadku po 1-2 sezonach byłoby niepotrzebne.

Kilka zestawów z dwudziestego tygodnia. I muszę w kolejnych pamiętać, aby nie łypać na okno cały czas. ;) Brzuch mi zaczyna odstawać, nie mieszczę się w spodnie regularne, takoż w spódnice. A i zdjęcia czasem wyglądają jak robione pralką. Pardon.




Absolutnie nie mam zamiaru kupować na jesień i zimę większego płaszcza. Uważam to za zbędny wydatek, mimo, że największy bęben będę dźwigać w miesiącach zimowych. Co robię teraz? Wchodzę w mój przejściowy płaszczyk i choć guzików na biuście nie dopnę, to trudno, owijam się nim jak mogę, jeszcze paska mi starcza, więc jakoś się nim omotam, a na niedopięte guziki narzucam chusty, czy szale - nie widać ich. ;) Ja zresztą sporo czasu spędzam w samochodzie, więc nie stoję gdzieś i nie marznę. Na spacery po okolicy mam sportowa kurtkę. Na inne okazje płaszcz daje radę. Jest z H&M, ceny nie pamiętam, kupiłam lata temu.

 


Poncho. Najlepszy przyjaciel kobiety w ciąży. Na zakupy, na spacer, do samochodu, w podróż, do siedzenia w ulubionym fotelu z książką. ;) Nie uciska, nie wyrośniemy z niego. Moje kupiłam chyba w Peacocks, na pewno na wyprzedaży, za całe 12 funtów. ;) Będzie noszone często.






Sukienka w stylu boho z Primark, znowu jakieś śmieszne pieniądze, 12-15 funtów? Jeszcze dopinam się w pasek, ale jak już nie będę to można się go pozbyć - sukienka ma dość luźną gumkę. Jakby ktoś pytał, to botki są z Red or Dead. A rajstopy z Marilyn (uwielbiam tę polską markę, no i ten model - Erotic, he, he! Po prostu mają gumkę samonośną na wysokości bioder - mój ulubiony patent).




No i moje gacie ciążowe - grafitowe jeansy z Next. Do tego top, który absolutnie kocham i napiszę o tej polskiej marce wkrótce, szczególnie, że wprowadza linię ciążową. Ten top jest z regularnej linii, Biu Biu ubiera kobiece kształty, więc jest miejsce na biust i marszczenie w okolicach brzucha. Top jest z elastycznego materiału, więc mam nadzieję, że posłuży mi w okresie, gdy będę większa. Mam też w beżowym kolorze. Absolutnie je kocham. Model: Portimao, cena 99 złotych.  I botki z Barrats, jakaś taniocha, właśnie się zorientowałam, że wyglądają trochę jak ciżemki Robin Hooda. Ale są wygodne, szczególnie do pracy i prowadzenia samochodu. Następnym razem wypastuję, obiecuję! ;)

To chyba na tyle. W kolejnym tygodniu mam nadzieję zrobić znowu jakieś foty, choć tak sobie myślę, że ta moja garderoba szczególnie ekscytująca nie jest, ale co tam! Pokażę, że można się obejść bez specjalistycznych ciuchów, albo kupować je w minimalnym stopniu. Mam nadzieję, że mi się uda. 

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

środa, 6 listopada 2013

Zakupy. Next. I Joey z "Friends".


Ależ gdzie ja tam będę kupować ciążowe ciuchy! Prześmigam sobie w tych nieobcisłych sukienkach do pracy, po pracy mogę śmigać w legginsach i długich topach, które mają nieco więcej miejsca na powiększający się biust i brzuch. Yeah right.

Ok. 18 tygodnia ciąży choć brzuch pod ubraniem nie był widoczny, to przestałam się dopinać w moje nudne biurowe spodnie. Do jeansów nie dopinam się od ok. 10 tygodnia, mimo, że na wadze przybyło mi tylko ok. 700g, więc po prostu jeansy odpuściłam. W niektóre sukienki odpowiednie do biura też się nie mieszczę.W legginsach nie bardzo wypada mi chodzić do pracy...

Choć zdjęcia kobiet w ciąży w katalogach z ubraniami zawsze omijałam szerokim łukiem, nie uważałam, że są stylowe, ani urocze, to niestety względy praktyczne zwyciężyły. Najłatwiej było mi zamówić rzeczy z Next, bo dostawa w ciągu 12-24 godzin, a i niekłopotliwe zwroty i rachunek dopiero pod koniec miesiąca. Przypomnę, że mieszkam w środku pola i do sensownych sklepów odzieżowych mam jakieś 50km lub więcej. 

Co zamówiłam, a co zostaje:

Ciemno grafitowe skinny jeansy z gumowymi wstawkami po bokach. Zamówiłam wersję long, a i tak ledwo sięgają mi do kostek, widać taka moda. ;) Cena: £24.

Charcoal skinny jeans, www.next.co.uk

Spodnie w kratę, 100% bawełny, takie same wstawki gumowe po bokach. Dział z przecenami, cena: £12. Odwinęłam mankiety, bo z zawiniętymi wyglądałam, jakbym miała w domu wodę po kostki. ;)

Checked khaki trousers, www.next.co.uk


Może to nie jest szczyt wyrafinowania. Prawie na pewno nie jest to nic modnego. Ale wiecie co? Mój ulubieniec z "Friends" - Joey - miał absolutną rację wkładając ciążowe spodnie Pheobe, aby dokończyć indyka podczas Święta Dziękczynienia (ach ten odcinek z Bradem Pittem! Majstersztyk! :D ). Powiększający się brzuch nie marzy o niczym innym, jak o braku ucisku. Teraz przynajmniej z  ulgą myślę o tegorocznych imprezach świątecznych. ;)    



Co odesłałam?

Skusiłam się, bo pasowała mi długość, kolor i te zamki po bokach. To był jednak koszmarny sweter, w którym nie chodziłabym nawet po domu. Był jak jeden wielki wór i ta worowatość nie była na brzuchu, choć trochę tez, ale tu wybaczam, ostatecznie ma być dużo miejsca na brzuch. W barach był tak szeroki, jakby szyli go dla reprezentacji pływaczek NRD. Poza tym był niemiły w dotyku. Cena: £40. Nie polecam. 

Cable Knit Side Zip Sweater, www.next.co.uk

Tyle w temacie zakupów ubraniowych dla ciężarnych. Prawdopodobnie osobny tekst poświecę bieliźnie. Do tematu ubrań ciążowych nie mam zamiaru prędko wracać, chyba, że jakaś firma olśni mnie swoimi projektami. ;) (Biu Biu liczę na Was! Dla zainteresowanych marką tekst za jakiś czas)

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina