środa, 26 lutego 2014

Wyznanie grzechów #2

I znowu tak jakoś wyszło, że kulinarnie. No, ale jako osoba, która dość skrupulatnie kontroluje to co je, czuję się czasem winna, że sięgam po coś, co niekoniecznie musi się znaleźć w moim menu. Nie musi. Ale może. ;) 

Jak wiadomo - mieszkam w środku pola. Do spożywczaka mam daleko, a o porządnym barze na rogu, serwującym etniczne kuchnie na wynos w dobrym wydaniu mogę pomarzyć. Ale jakieś 15km ode mnie jest chińska rodzina prowadząca bar z daniami na wynos i możliwością zjedzenia na miejscu. Nie jadłam tam od dobrych 4-5 lat? W każdym razie próbowałam kiedyś kilka dań i niektóre były za słone, inne za słodkie, po jednych puchł mi brzuch, po drugich suszyło mnie, jak na najgorszym kacu.

Zaczęłam drążyć przepisy, zamawiać nietypowe składniki przez internet (no cóż, tradycyjna społeczność wsi w Yorkshire nie szuka w lokalnych delikatesach wina ryżowego, czy płatów nori :P ) i gotować niektóre dania w domu. Klasykę słodko-kwaśną uwielbiam i opanowałam do perfekcji, a przepis możecie znaleźć TUTAJ. Ostatnio podrobiłam też danie z Wagamamy, o czym TUTAJ

Ale jest jedno takie danie, którego po prostu nie potrafię przygotować w domu. Próbowałam ze dwa razy (po katordze prób zdobycia fermentowanej czarnej fasoli!) i nigdy nie wyszło mi tak dobre, abym była zadowolona z domowej wersji. Mowa o wołowinie w sosie z czarnej fasoli i chilli. 



Tak więc parę tygodni temu po prostu podjechałam po pracy do take away i przyjmując komplementy małej Chineczki ("pięknie wygląda w ciąży!") zamówiłam sobie to danie. 

I wiecie co? Może umieściłam to w wyznaniu grzechów, ale do cholery - sam Heston Blumenthal przyznaje, że co piątek gania do Hindusa na rogu po jego curry na wynos. Skoro on nie ma z tym problemu, to i ja nie mam. ;)

Ale i tak czekam na Wasze porady, jak idealnie wykonać to danie w domu. Jak zrobić sos, jaki kawałek wołowiny, jak ją pokroić, jak długo smażyć itp. Wszystkie rady, które pomogą mi odtworzyć to danie w domu będą mile widziane. :)  Bo już nie chodzi o to, że raz na jakiś czas zjem coś z take away. Na ambicje mi wjeżdża, że nie potrafię sama go ugotować! A może Chińczyk stosuje jakiś tajemniczy proszek? 

Macie takie dania, których nie potraficie sami zrobić i dlatego jadacie na mieście? :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)
 
Karolina

11 komentarzy:

  1. Tajemniczy proszek? Owszem, mono sodium glutamate. Sprzedaja go na kilkukilogramowe worki w chinskich supermarketach w UK :) ale porcyjka glutaminianu od wielkiego dzwonu Cie nie zabije ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D To samo chciałam powiedzieć. Azjaci to dodają jak przyprawę. Hm. Uhm.. Czy to w sumie nie jest przyprawa? A Chinka Ci nie powie? Ja dysponuję przepisem Kena Homa, niemniej nie testowałam, ba CHYBA nawet nigdy tego nie jadłam ;) Ostatnio pasę się jedzeniem Chińczyków na masę, więc może zostanę ekspertem jak zidentyfikuję wszystko co mi dają :D

      Usuń
    2. Mogę spytać, ale wiesz - pewnie chronią recepturę. ;)

      Usuń
  2. Ja chocbym nie wiem jak sie starala nie potrafie upiec naprawde dobrego sernika. Najblizszy dobry sernik jest w polskiej kawiarni w Londynie wiec przy kazdej sluzbowej wizycie w stolicy staram sie tam podjechac.

    Co do chinskich potraw to zgodze sie z Ola, ze tajemniczym proszkiem jest chyba MSG. Nie wiem dlaczego ale mi w ciazy w ogole nie po drodze z chinskim jedzeniem i w ogole z jedzeniem na wynos - no, chyba ze prawdziwa wloska pizza to nie pogardze :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ja nigdy nie piekłam takiego fajnego, polskiego sernika z kratką? :) Jakoś się boję, że nie wyjdzie, albo nie mam na tyle sera pod ręką, albo zawsze coś. ;) Gdybym miała możliwość jedzenia w kawiarni, czy kupienia w cukierni, to bym się nie wahała. :)

      Usuń
    2. Ja tez takiego z kratka nie probowalam, zawsze robie zwykly bez bajerow na wierzchu ale i tak mi nie wychodzi taki jak w Polsce. Wczoraj znowu bylam w Kawiarni Maja w Londynie i pozwolilam sobie na sernik z owocami i kruszonka, pycha! A przed sernikiem byly pierogi :-)

      Usuń
  3. Dokładnie, "tajemnicą" chińskiej kuchni jest MGS - tu więcej na ten temat, w tym o "Chinese restaurant syndrome":-): http://en.wikipedia.org/wiki/Glutamic_acid_(flavor)
    Ja bardzo rzadko jadam take aways, ale raz na ruski rok się nam zdarza, i uważam, że jedzenie na wynos, jedzone sporadycznie, nie zaszkodzi. BTW, pamiętam ten wywiad, w którym HB mówił o rytualnym poniedziałkowym curry na wynos, bo tylko poniedziałkowe wieczory miał wolne;-), ale to było kilka lat temu, jak jeszcze był żonaty, może teraz woli piątki:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dammit, chyba będę dziękować za lancze w pracy O_O

      Usuń
    2. To czytałyśmy chyba to samo, tyle, że ja nie mam takiej pamięci do szczegółów - poniedziałek ma większy sens, w kontekście tego, że piątki bywają bardzo zapracowane dla szefów kuchni. :D

      Usuń
  4. A co do dań: większości nie potrafię, ale na szczęście małżonka mam zdolnego;-) choć nie jest aż tak ambitny, by odtworzyć każde danie restauracyjne. Zatem jak jemy w restauracji, to wybieramy zawsze najbardziej trudne/pracochłonne/wieloskładnikowe dania;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie, mówi się, że MSG w tych daniach rządzi, ale dlaczego ja po tym daniu akurat mam spoko brzuch, a po takich klopsach z IKEA cała puchnę? Tego nie ogarniam, chyba, że chodzi tu o połączenie z jakimś składnikiem, albo może o ilość użytego proszku?

    OdpowiedzUsuń