sobota, 1 marca 2014

Kobieta za kierownicą, czyli zabierzcie mi internety!


W związku z tym, że młody jest już dość duży i ma mniej miejsca, jego ruchy są odczuwalne nieco inaczej niż dotychczas. Poszukałam więc sobie informacji na temat ruchów dziecka w końcowych miesiącach ciąży i trafiłam na taką perełkę:

"Moim zdaniem, również prowadzenie przez ciężarną osobiście samochodu po 20. tygodniu ciąży, nie jest wskazane. Łączy się ze stresem i zwiększa ruchy płodu."

Takie treści zapodaje w tym artukule lekarz medycyny – specjalista ginekolog położnik ze Szpitala Położniczo-Ginekologicznego Ujastek w Krakowie. A ja przecieram oczy ze zdumienia. 

Najpierw zastanawiałam się jak można prowadzić samochód nieosobiście. Jakieś pomysły? :)

Założenie, że każda kobieta stresuje się za kierownicą też całkiem ciekawe. 

Wąska, bez osi, ale to jezdnia dwukierunkowa - podwójny stres? :P

Z drugiej strony to stwierdzenie pewnie nie powinno mnie dziwić, bo wpisuje się idealnie w polski trend traktowania ciąży jak choroby, a nie odmiennego stanu. Tak, w Polsce bowiem ciąża zajmuje się ginekolog, czyli lekarz, a lekarze jak wiadomo są od stanów chorobowych, a co za tym idzie wyszukują u ciężarnych masę różnych rzeczy, albo najlepiej wysyłają je na zwolnienie lekarskie od 7 tygodnia, ot tak - pro forma. Oczywiście nie wszyscy, ale tendencja jest silna i zauważalna, szczególnie dla mnie, która ma porównanie jak prowadzi się moja ciążę, a ciąże koleżanek w Polsce. Na przykład w Polsce od 20 tygodnia miałabym zakaz uprawiania sportów, w zasadzie miałabym zalecenie odpoczywania. Ach i zakaz uprawiania seksu. W UK powiedziano mi, że w 20 tygodniu nie da się postawić diagnozy ze 100% pewnością, bo organizm kobiety w ciąży ciągle się zmienia, poza tym jeśli coś się będzie działo, to da wcześniej znaki i nie ma sensu rezygnować z obu aktywności, bo to dopiero może odbić się stresem na mnie, a co za tym idzie i dziecku. ;) (konkretnie na moim przypadku - łożysko przodujące w 20 tygodniu). Ale nie o tym miało być, a o kobiecie za kierownicą. A szczególnie ciężarną. 

Położna poinstruowała mnie, jak mam zapinać pas bezpieczeństwa przy wielkim brzuchu i powiedziała, że dopóki mieszczę się za kierownica (a niemieszczenie się mi nie grozi, mamy duży samochód :P), to absolutnie nie ma problemu, abym prowadziła do samego końca. Mam sporo koleżanek, które na te bzdury z artykułu zaśmiały się głośno, bo same jeździły do samego rozwiązania, a niektóre gdyby nie odległość do szpitala byłyby w stanie pojechać same na porodówkę. ;)

Oczywiście wg pani ginekolog (proszę wybaczyć - ginekolożka i inne ministry nie przechodzą mi przez gardło, czy w tym wypadku - klawiaturę) wszystkie kobiety stresują się za kierownicą i w związku z tym od 20 tygodnia powinny zatrudnić szoferów, albo nie wiem co? U mnie np. autobus jeździ z wioski rano, a wraca ok. 17.30, poza nim nie wyrwałabym się z tego środka pola, no chyba, że mialabym maszerować górami i dolinami przez 15 km w jedną stronę. Do pracy (pracę skończyłam w piątek - 37 tydzień), do sklepu (bo noszę zakupy!), z kotami do weta (koty i ciąża - dramat sam w sobie!), czy na wizytę z położną (czaicie, że nie opiekuje się mną lekarz? :P). O innych sprawach nie wspomnę. 

Pewna jestem, że jeżdżenie miejską komunikacją, podczas gdy od ładnych paru lat jestem niezależna od niej, dopiero naraziłoby mnie na stres! A tak mam swoje cztery na cztery kółka, ulubioną muzykę, śpiewam na głos, czasem przeklinam traktorzystów, albo czterdziestomilowców, a jedyny korek na jaki trafiam, to taki, w którym farmer przegania stado krów, czy owiec z jednego pola na drugie. Żyć, nie umierać! To znaczy prowadzić samochód w ciąży. I poza nią - bo ja to po prostu lubię. Nie wszystkie kobiety (całe szczęście) trzęsą się, gdy maja siąść za kółkiem.

A Wy jak dajecie radę, mistrzowie kierownicy? ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


13 komentarzy:

  1. Sama zawiozłam się do porodu, mąż siedział obok, tak wyszło. U nas zawsze prowadzi ten, kto pierwszy siądzie za kierownicę :))

    OdpowiedzUsuń
  2. W mojej pracy to w ogole by nie przeszlo, biorac pod uwage, ze mam pod opieka ponad 400 nieruchomosci od Norwich, przez Cardiff po Isle of Wight. Jestem ciagle za kierownica i mam nadzieje jezdzic do samego konca. Gdybym musiala polegac na public transport to zalamka, bo ode mnie ze wsi jest tylko jeden autobus dziennie i to w przeciwnym kierunku niz potrzebuje.

    Pomimo ciazy z podwyzszonym ryzykiem nikt ze szpitala ani z zespolu poloznych, ktore sie mna opiekuja nie sugerowal zwolnienia. W Polsce pewnie musialabym lezec i pachniec juz od kilku miesiecy. Nie mowie, ze wszystko w brytyjskiej sluzbie zdrowa jest takie cacy (do dentysty nadal latam do Polski) ale tutejsze podejscie do ciazy jako stanu odmiennego (acz naturalnego) raczej niz choroby bardzo mi sie podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, nie mówię, że tutejszy system opieki zdrowotnej jest super. Mam wiele uwag i jak Ty - wolę załatwiać dentystę, gdy jestem w Polsce, ale np. z innych serwisów korzystam (cervical screening, podstawowe badania krwi, o które nie muszę się prosić jak w Polsce, tylko mówię, że lubię raz na 1- 2 lata sprawdzić, czy wszystko OK i dostaję je bez kwękania). Na szczęście nie mam potrzeby korzystać z porad GP, bo Ci jak wiadomo mają jedno lekarstwo na wszystko - paracetamol. ;) (przesadzam rzecz jasna!). Odpukać - jestem generalnie zdrowa, dbam o siebie.

      O podejściu do ciąży mam prawo mieć złe zdanie - miałam w przeszłości komplikacje i dużo żalu do NHS, ale to być może na osobny wpis, jeśli taki w ogóle powstanie. Generalnie rzecz biorąc cieszę się jednak, że nie dokładają mi stresu w postaci nakazów, zakazów itp. Wiem, że to zadziałałoby źle na moją psychikę.

      Usuń
  3. A ja tam się trzęsę jak mam wsiąść za kółko ;P. Stosunkowym świeżakiem jestem za kierownicą. Po wiosce mogę jeździć bez problemu, ale do miasta nie lubię. W Galway ciągłe korki, ciągłe prace drogowe ( zmieniają ronda na skrzyżowania i na odwrót- w zależności od tendencji ;)) i beznadziejni kierowcy (łącznie z moją osobą ;)). Jeździłam do ok 39 tyg (40 i 41 sobie odpuściłam, bo było mi niewygodnie i nie miałam potrzeby). Co za bzdura z nie stresowaniem się w ciąży... Starsze dziecko też doprowadza czasami do sytuacji, w których matka się stresuje, tzn. że mam na czas ciąży oddać je pod opiekę kogoś innego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, Haniu! Ja pamiętam moje początki - też nie było różowo. Piszę jednak, że nie wolno tak generalizować. Znam sporo kobiet, które czują się swobodnie za kółkiem i są dobrymi kierowcami, to dla nich nie jest w ogóle stres. I masz rację - w codziennym życiu mamy tyle sytuacji, w których musimy sobie radzić ze stresem, że jeśli chciałybyśmy unikać go w ogóle, to na czas ciąży chyba musiałybyśmy zapaść w śpiączkę. ;)

      Usuń
  4. Kurcze! Nie mam prawka i moje życie to ciąg bezstresowych dni w krainie tęczy i pastelowych, latających koników... Internet uczy, internet bawi.
    Będąc w zaawansowanej ciąży musiałam przelecieć pół Europy (ciąża czy nie PIT-a trzeba złożyć osobiście nawet jak się rezyduje w innej części Europy, dobrze, że tylko ten jeden raz) co wiązało się z mega stresem wywołanym papierologią i wojną z betonowymi urzędnikami Lufthansy (7.5 miesiąc ciąży i wg. nich nie można wsiąść na pokład) czyli okazałam się najgorszą matką świata katującą swe dziecię w łonie stresem.
    Ginekolog wspierał mnie dzielnie w bojach z przewoźnikiem, uspokajał i dał na odchodne radę abym pamiętała o zapięciu pasa w samolocie nisko pod brzuchem. No i nogi trzymała w miarę możliwości wyżej, bo puchną. Równy gościu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, linie lotnicze mają dość duże obostrzenia jeśli chodzi o latanie ciężarnych, ale... trochę im się nie dziwię. ;) Ale nie dziwię się też kobietom, które decydują się lecieć w zaawansowanej ciąży, szczególnie jeśli nie jest to ich widzimisię.

      Usuń
  5. Moja koleżanka też się sama zawiozła do porodu. No co miała biedna zrobić, jak się dziecko pchało na świat, a mąż był mocno poimprezowy ;).
    Ale nie o tym chciałam. To jest tak jak z zapinaniem pasów. Pełno bzdur o tym, że w ciąży nie trzeba i się nie powinno. Tylko ja się pytam, kiedy jest większa krzywda w razie wypadku? Bzdura...

    Natomiast ja, będąc w PL, nie doświadczyłam czegoś takiego jak wysyłanie kobiety w ciąży na L4 bez powodu albo wynajdywanie jej wszelkich możliwych przeszkód do pracy. Albo tego, że ginekolog nakazuje odpoczywać ponad wszystko. Może ja mam po prostu mądrego lekarza ;). Ale u mnie w firmie kobiety pracują w większości praktycznie do rozwiązania, jeśli się dobrze czują. Nie znam żadnej, która by uciekła na L4 tylko po to, żeby wykorzystać tę możliwość. Ale znam takie przypadki w firmie męża. Widać nie ma reguły :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, no jasne, że nie wszyscy robią tak samo, ale generalnie, podkreślam - generalnie, porównując ciąże prowadzone w Polsce, a UK odnosi się wrażenie, że w Polsce co druga zagrożona. Sprzyja temu także 100% płatnego L4 dla ciężarnych i myślę, że dlatego wiele kobiet tego nadużywa. A ja współczuję uczciwym pracodawcom. Temat rzeka.

      Napiszę kiedyś wpis o prowadzeniu ciąży w UK, zabieram się i zabieram, ale chyba chciałabym napisać też o porodzie, więc poczekam jeszcze. ;)

      Usuń
  6. Ja pracowałam do oporu, chociaż lekarz chciał dać mi zwolnienie. Pozniej jak sie urodziła Zuzia (jak sie okazało przedwcześnie), trochę załowałam, ze nie miałam chwili wytchnienia. Choć pewnie drugi raz postąpiłabym tak samo. U Ciebie chyba juz rozwiązanie zbliża się wielkimi krokami :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń