niedziela, 20 lipca 2014

Wyżywienie w brytyjskim szpitalu

Wpis raz na dwa miesiące? Niezły wynik... Ten wpis zaczęłam po wyjściu ze szpitala, kiedy wydawało mi się, że nasz mały członek rodziny mało śpi, jak na noworodka. Z czasem pokazał, że snu trzeba mu jeszcze mniej, mimo, że cały dzień dokazuje, jest żywy, ciekawski, śmiejący się. Z czego on bierze tę energię? Nie piszcie mi, że z mojego mleka... ;) 

Teraz właśnie siedzi i skarży się swoim zabawkom, a może opowiada im o spacerze. Mniejsza o to. Ważne jest to, że siedzi tam i zajmuje się sobą, a ja wstawiłam obiad i mam chwilę dla siebie. 

Mimo, że nie mam ładnej dokumentacji fotograficznej (aparat w telefonie i fatalne światło nie pomagają), to postanowiłam napisać o wyżywieniu szpitalnym z kilku powodów. W kontekście tego, czym karmią w szpitalach polskich (generalnie, choć pewnie są wyjątki), to sprawa wygląda tragicznie - tragicznie w Polsce, rzecz jasna. W kontekście tego, jakie panuje przekonanie w Polsce na temat diety matki karmiącej piersią, to menu z oddziału położniczego na którym przebywałam dla niektórych może wyglądać szokująco. Ja się uśmiałam szczerze widząc curry w menu. 





Nie mam wielkiej skali porównawczej, choć jakąś mam - leżałam w 2013 roku na oddziale położniczym w Szpitalu Wojewódzkim w Tychach.  Śniadania mi nie wolno było jeść, ale chleb z margaryną i serdel nie wzbudziły we mnie tęsknoty za posiłkiem, a dziewczyny z sali wyciągnęły swoje serki wiejskie. Obiad był lepszy niż myślałam, ale nastawiłam się na kulinarne koszmarki, a i nie jadłam od 24 godzin, więc byłam głodna jak wilk. Często zaglądam na profil facebookowy poświęcony posiłkom w polskich szpitalach i włos mi się jeży (dla ludzi o mocnych nerwach profil TUTAJ).

Natomiast jedzenie i obsługa w szpitalu w Northallerton, gdzie przebywałam po porodzie spowodowały, że miałam ochotę wysłać każdego Anglika narzekającego na NHS na pobyt w placówce zarządzanej przez NFZ, aby nabrał odpowiedniej perspektywy. Nie dość, że do wyboru miałam kilka dań z menu, to powiedziano mi jeszcze, że gdyby nie było nic, co lubię, to zawsze mogą przygotować mi kanapki! 


W ciągu dnia mniej więcej co 3 godziny po sali przechodziła pani i pytała, czy nie uzupełnić nam dzbanków z wodą, które stały przy każdym łóżku, ale także czy nie mamy ochoty na coś ciepłego do picia. Do herbaty podawano herbatniki.  W nocy położna, która przychodziła sprawdzić młodego i mnie też pytała, czy nie mam ochoty na herbatę, gdy nie spałam. 

Aby oddać sprawiedliwość - jedzenie nie było najwyższych lotów, podejrzewam, że część podgrzewana w mikrofali, pieczywo było watowate, ale do wyboru było masło i smarowidło pewnej popularnej firmy, cztery rodzaje płatków śniadaniowych, dwa rodzaje tostów, a gdy zapytałam, czy mają inne mleko niż krowie, to pani odpowiedziała, że nie ma, ale jutro rano będzie - następnego dnia zaproponowano mi mleko sojowe, choć nawet o to nie prosiłam. Na śniadanie były płatki i mleko, tosty, masło, dżem i marmolada. Na lunch i obiad/kolację do wyboru były z reguły 2 dania/czy też składniki, z których skomponowane było danie (np. do wyboru frytki zamiast ziemniacznego pure)  i 4-5 deserów - każde było oznaczone, czy bezglutenowe, wegetariańskie, ekstra odżywcze. Jeśli ktoś nie miał ochoty na to co oferowało menu, to mógł wybrać spośród trzech rodzajów kanapek. 

Do obiadu gdy np. poprosiłam o świeże warzywa do zapiekanki z ziemniaków, to dostałam kupę świeżych warzyw i sałaty na talerzu. Do każdego posiłku podany był sok owocowy, serwetki, obsługa była przemiła i otwarta na potrzeby pacjentek. Można? Można. 

A jakie Wy macie doświadczenia z wyżywieniem i obsługą w szpitalach? Ciekawa jestem jak to wygląda w innych krajach. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

5 komentarzy:

  1. Ja dwa razy probowalam szpitalnego jedzenia w oxfordzkim JR Hospital, raz jak lezalam po wypadku i ostatnio przed i po porodzie i bylam bardzo zadowolona. Duzy wybor dan, rozmiar porcji do wyboru (mala/srednia/duza/extra duza) i zawsze swieze ciasto na deser. Po porodzie na lunch jadlam chickpea curry :-)

    Raymon Blanc lezal kiedys w tym szpitalu po tym jak zlamal noge i oto co powiedzial: "I sampled the hospital food during my stay and I'm pleased to say it was edible. It was a pretty good try considering it is cooked for the masses. It was certainly good enough for an institution."
    Czyli nie jest zle :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Laboga, ja nic nie pamiętam! Byłam tak wykończona, że jedyną rzeczą która wryła mi się w pamięć była kajzerka z dżemem ew. z leberkase na śniadanie połykana w locie między ogarnięciem dziecka a wymianą pościeli. Ale mam szansę poznać osobiście za jakieś pół roku menu na angielskim oddziale położniczym ;) Niepowiem, narobiłaś mi smaka Karolino! Ja akurat curry lubię a opcja dodatkowej świeżej zieleniny raduje moje serce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam, że byłam potwornie głodna po porodzie, a na talerzyku na śniadanie leżały dwie kromki suchej, białej bułki i łyżka twarożku bez przypraw. Obiadu w całości nie dostałam z jakichś powodów medycznych, ale jakąś wodnistą zupę z rozgotowanymi wiórkami marchewki i kaszą manną. Na kolację znów suchy chleb i jakaś gruba parówka. Błogosławię moją teściową obeznaną z kulinariami na porodówce, bo w tym czasie dużo dziewczyn w rodzinie rodziło, za gar (3 litry) domowego, delikatnego rosołu na kurze domowej, który po prostu pochłonęłam. Wyobraźcie sobie wymęczoną położnicę siedząco-leżącą z garem pod ręką żłopiącą rosół do ostatniej kropelki. Umarłabym z głodu, gdyby nie kochane kobiety z mojej rodziny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wolałabym nie opowiadać ;). Ale głód plus hormony zrobiły swoje, nie wspominam bardzo źle szpitalnego menu. Natomiast każda z nas miała swoje zaopatrzenie, bez tego chyba trudno byłoby wstać z łóżka ;).
    Najlepsze wspomnienie? Mąż, który przyniósł mi osobiście ugotowany, ciepły rosół w kubku termicznym :)).

    OdpowiedzUsuń
  5. jakbyś zobaczyła menu dziecka 1-3, jakim nas, a raczej syna uraczyli (bo matce przysługuje catering, ale za dodatkowe 20 zeta). chleb (akurat pycha) z masłem (twardym, to nic), nadpodaż wędlin typu mortadela, salceson itepe. do tego ciacha i jeśli owoce to w słodkim syropie (po co, pytam? gruszek i jabłek nie mamy?) zupa mleczna obowiązkowa. a na obiad zawsze mięso, najczęściej kotlety - wegetarianie w polskich szpitalach nie mają życia, zresztą na tym profilu FB pełno podobnych kwiatków:)

    OdpowiedzUsuń